W końcu
nadszedł upragniony dzień wyjścia ze szpitala. Długo walczyłem z lekarzem,
usiłując udowodnić dobry stan zdrowia, aż nareszcie udało się go przekonać.
Teraz czekałem tylko na wypis. Zaledwie kilkanaście minut dzieliło mnie od
upragnionej wolności. Miałem serdecznie dość zamknięcia i bezczynnego leżenia w
łóżku. Jeszcze chwila, a zwariowałbym. Nie potrafiłem przestać myśleć o Sherry,
Ivie, Raisie oraz dziwacznym śnie. W kółko rozpamiętywałem każdy gest, słowo,
myśl… Mieszały się w głowie, sprawiając, że czułem się jak podczas jazdy na
kolejce górskiej, gdzie naturalne odruchy brały górę nad rozumem. Co gorsza, nic mi to nie dawało. Nie
pojawiały się nowe wnioski, plany działania… Byłem totalnie skołowany. Trochę
jak dziecko błądzące we mgle: gdziekolwiek nie postawiłbym kroku, mogła czekać
przepaść i ostateczna zguba. Co miałem zrobić? Jaką drogę wybrać? A może
powinienem wybaczyć Raisie? Tylko jak mogłem zapomnieć o takiej zdradzie?
Pytania tworzyły błędne koło, z którego nie potrafiłem wybrnąć. Najprościej
byłoby nic nie robić. Po prostu żyć własnym życiem , czekając na koniec. Na
swoje nieszczęście nadal byłem zbyt wielkim tchórzem, by poświęcić się w imię
spokoju innych. Natura rzezimieszka i kombinatora nie pozwalała stanąć twarzą w
twarz z konsekwencjami. Z przyzwyczajenia próbowałem znaleźć wyjście dobre dla
mnie, które pozwoliłoby wywinąć się z niebezpiecznej sytuacji. Zawsze tak było.
Chowałem się za tarczą zrobioną z bliskich albo współpracowników, gotów patrzeć
na ich upadek, byleby tylko ochronić własną skórę. Robiłem za bydlaka od zawsze
i tak już chyba miało pozostać.
Nagle drzwi
skrzypnęły, skupiając moją uwagę na chwilę na czymś innym. Doktorek wsunął się
ostrożnie, jakby bał się, że za chwilę zostanie stąd brutalnie wypchnięty.
Nawet mu się nie dziwiłem. Od kilku dni zachowywałem się dziwnie. Zawsze szybko
się denerwowałem, ale teraz przekraczałem wszelkie granice. Z byle powodu
wpadałem we wściekłość, w efekcie terroryzując pierwszą lepszą osobę, która
nawinęła mi się pod rękę, albo demolując połowę sali. Nie potrafiłem nad sobą
zapanować, a kiedy przychodziło opamiętanie, nie wiedziałem nawet, dlaczego
zareagowałem tak gwałtownie. Przecież irytujące sapanie pielęgniarki normalnie
zignorowałbym. Ewentualnie poprzestałbym na złośliwym komentarzu. Tymczasem
ostatnio po prostu uderzyłem ją w twarz i wyrzuciłem za drzwi. Nie to było jednak najgorsze. Uczucia temu
towarzyszące przerażały bardziej. Ogarniała mnie żądza krwi, sadystyczna chęć
sprawienia komuś bólu. Patrząc na łzy tej kobiety, cieszyłem się. Prawie
podskakiwałem z radości. Miałem wrażenie, jakby adrenalina rozsadzała mnie od
środka. Ledwie powstrzymywałem się przed zrobieniem czegoś bardziej potwornego.
To nie było normalne. Zachowywałem się jak psychopata. Powoli zaczynałem bać
się samego siebie. Nigdy nie byłem aniołkiem, ale w tym przypadku… Nie
wiedziałem, co zrobić. Powiedzenie komuś nie wchodziło w grę. Od razu trafiłbym
do psychiatryka na oddział dla ciężkich przypadków, gdzie nafaszerowaliby mnie
prochami do nieprzytomności, nie rozwiązując problemu. W takim razie musiałem
poradzić sobie sam. Tylko, że tym razem utknąłem
w martwym punkcie. Stłumienie nieludzkich żądzy było ponad moje siły.
-
Przepraszam, iż przeszkadzam w rozmyślaniu, ale przyniosłem pański wypis. –
Cichy głos lekarza sprawił, że wróciłem do rzeczywistości. Ostatnio
zdecydowanie zbyt często się zamyślałem.
- Nareszcie
– warknąłem, wyrywając mu papier z ręki. Wolność! Jakże słodko brzmiało to
słowo po spędzeniu tylu ciągnących się jak flaki z olejem dni w szpitalu.
- Nadal nie
jestem przekonany do tej decyzji, ale widzę, że i tak nie zatrzymałbym tu pana
na dłużej – westchnął doktorzyna, kręcąc bezradnie głową. Miał rację. Gdyby
próbował, wypisałbym się na własne życzenie albo po prostu dał nogę. Z tego, co
zauważyłem, nie troszczyli się jakoś specjalnie o pilnowanie pacjentów. Ucieczka byłaby jak spacerek po parku. Nawet
w tym stanie nie musiałbym się specjalnie wysilać.
- Niech pan
pamięta, żeby się nie przemęczać oraz zgłosić na okresowe badania.
- Jasne –
mruknąłem w odpowiedzi. Tak, jakbym miał zamiar tu wracać. Ględzenie starego
powoli zaczynało mnie irytować.
- W takim
razie to wszystko. Do widzenia – zakończył, wychodząc z sali. Westchnąłem z
ulgą. Jeszcze chwila, a mógłbym zrobić coś nieprzewidywalnego. Szlag! Przecież
nic takiego nie powiedział. Dlaczego znowu się denerwowałem? A może to była
czysta chęć, by komuś przyłożyć pod byle pretekstem? Jakoś druga opcja wydawała
się bardziej prawdopodobna.
Odczekawszy
jeszcze chwilę, ruszyłem w ślady lekarza. Hol szpitalny był pusty, wyłączając
kilka przechadzających się pielęgniarek. Oto i służba zdrowia, która zawsze
gotowa była służyć pacjentowi! Taa… Jakoś nie dostrzegałem ofiarności na ich
twarzach. Już bardziej znudzenie. Uśmiechnąłem się sarkastycznie. Obłuda ludzka
uderzała mnie na każdym kroku.
Wydostanie się z budynku zajęło kilkanaście
minut. Korytarz, winda, korytarz… Monotonna wycieczka krajoznawcza sprawiła, że
znowu do głowy przychodziły mi niepokojące pomysły. Otrząsnąłem się dopiero na
świeżym powietrzu. Tłum ludzi przemieszczał się ulicami, sprawiając, że
poczułem się nieco zagubiony. Czas spędzony w izolatce widocznie źle działał na
moją zdolność do życia w społeczeństwie. Wziąłem kilka głębokich wdechów,
usiłując przypomnieć sobie niedawne czasy, kiedy przemykałem wśród grupek ludzi
codziennie, nic sobie z nich nie robiąc. Nie pomogło. Właściwie nie rozumiałem,
skąd nagle dziwne poczucie wyobcowania. Nigdy nie byłem częścią szarej masy,
więc teoretycznie nie powinno być problemów. Może to wina hałasu, pędu miasta?
Nawet byłbym skłonny w to uwierzyć, gdyby nie wrodzona podejrzliwość. Nie
potrafiłem oszukać się jakimiś oklepanymi hasełkami. Podświadomie czułem, że zachowanie na
oddziale i obecny stan jakoś się ze sobą łączą. Wolałem jednak nie próbować
wymyślać teorii na ten temat. Za bardzo bałem się, iż któraś mogłaby okazać się
prawdą.
Zazwyczaj
człowiek po pobycie w szpitalu kieruje się prosto do domu. Ja jednak musiałem
odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Chwiejnym krokiem ruszyłem przed siebie,
obierając kierunek na cmentarz. Chciałem zobaczyć na własne oczy jej grób.
Wciąż nie docierało do mnie, że Sherry umarła. Głupia nadzieja! Karmiłem się
nią, próbując odwlec moment konfrontacji z okrutną rzeczywistością. A przecież
umarła na moich rękach! Widziałem, jak blask w jej oczach gaśnie. Czułem, jak
dłonie robią się zimne. Mimo wszystko jakoś potrzebowałem dowodu, by uwierzyć. Kretyńskie
i naiwne. Przecież nie było cienia szansy na to, że ocalała. Odbył się pogrzeb,
który dokładnie streściła mi Justine. Byłem doprawdy dziecinny. Po prostu
gdzieś w głębi duszy pragnąłem, by zajście na dachu okazało się snem.
Wyrzuty
sumienia nie dawały o sobie zapomnieć. W miarę zbliżania się do miejsca
pochówku Sherry przybierały na sile. Nie różniły się za bardzo od
dotychczasowych rozważań. Prześladowała mnie myśl, że mogłem ją uratować lub
przynajmniej spróbować coś zrobić. Tymczasem po prostu bezczynnie patrzyłem na
jej śmierć. Nie uczyniłem nic, co mogłoby mnie usprawiedliwić. Mało tego, całe
zajście miało miejsce przeze mnie. Została opętana, bo nie zauważyłem uczuć
własnej siostry. Byłem jak zapatrzona w siebie królewna, a ona krzyczała po
cichu, bym wyczytał prawdę z jej oczu. Nie zwróciłem nawet na to uwagi. Pochłonięty
własnymi sprawami, zmusiłem Sherry do wyjazdu. Nie potrafiła dłużej mieszkać w
tym samym domu, co ja, udając obojętność. Dlaczego jej wtedy nie zatrzymałem?
Powinienem był… W końcu oddała duszę demonowi, próbując pozbyć się bólu. Bez
wątpienia przyczyniłem się do śmierci dziewczyny. Od jakiegoś czasu jednak, a
konkretnie od momentu koszmaru, dręczyła mnie jeszcze jedna sprawa. Na samą
myśl o tym strach ściskał mi serce, ale… Czyżbym ją zabił? Nie pamiętałem zbyt
wiele z tego tragicznego dnia.
Wspomnienia urywały się w momencie, gdy demon opowiadał o miłości Sherry. Potem
miałem czarną lukę w głowie, aż do momentu, kiedy konała, dziękując za
uwolnienie. Co się wydarzyło w międzyczasie? Jedynym punktem zaczepienia był
sen z płonącą dziewczyną. Pytanie, czy mogłem go traktować jako
odzwierciedlenie tamtej chwili? Był taki realistyczny…
- Cholera! Wszystko
jest takie pogmatwane! – syknąłem, łapiąc się za głowę. Nie potrafiłem dojść do
żadnego sensownego wniosku, który tłumaczyłby choć część niejasności. Nienawidziłem
takiej bezsilności.
Cmentarz
znajdował się w odległości kilku kilometrów od szpitala. Położony na obrzeżach
Sorrow, sprawiał dość smętne wrażenie, a przynajmniej jego fragment. Całkowicie
zaniedbany przez miejscowe władze przypominał upadającego giganta. Straszył
swych gości zardzewiałymi, skrzypiącymi bramami, zarośniętymi tu i ówdzie
porzuconymi grobami, rozsypującymi się pod wpływem działania czasu oraz
rozwalająca się kaplicą zamkniętą na mosiężną kłódkę, która była chyba jedynym
porządnie wyglądającym przedmiotem w dolnej części cmentarza. Nieco wyżej
znajdowały się nowsze pomniki, a otoczenie było bardziej wypielęgnowane. To
właśnie tam zmierzałem.
Najpierw musiałem pokonać
rozsypujące się schodki. Przechodząc obok zniszczonych nagrobków, obojętnym
wzrokiem przesuwałem po wyrytych w kamieniu nazwiskach. Tak naprawdę niewiele
byłem w stanie odczytać. W większości przypadków litery już dawno się starły
albo pokrył je mech. Sięgająca mi po kolana trawa również nie ułatwiała
zadania. Nie, żebym jakoś specjalnie zabiegał o poznanie tożsamości
nieboszczyków. Po prostu usiłowałem nie patrzeć na fatalny stan pomników.
Drażniło mnie to. Nie miałem konkretnego powodu, ale jakoś ich opłakany wygląd
przypominał mi życie, które marnowałem. Popadające w ruinę… Sam taką byłem.
Przypominałem walący się budynek, z którego uleciały już wszystkie marzenia i
pozostał tylko smród egzystencji – bezsensownej i nikomu niepotrzebnej.
Po kilku
minutach udało mi się wyrwać z porzuconej części cmentarza. Zostawiłem za sobą
stare groby, zarośla oraz wysokie, pokręcone ze starości brzozy. Nowszy
fragment wyglądał o wiele lepiej. Wciąż żyli ludzie, którzy chcieli się nim
zajmować, więc nie przypominał scenografii do horroru. Nagrobki wykonane z
różnych odmian granitu lśniły czystością. Przyozdobione kwiatami oraz palącymi
się zniczami, sprawiały całkiem przyjemne wrażenie. Jakby wcale nie były
miejscem, gdzie trzyma się rozkładające zwłoki bliskich. Równo przycięta trawka
wyglądała niczym wybieg dla ratlerka, a posadzone w rządku krzewy robiły za
wojsko. Czasem zastanawiałem się, czy to w jakiś sposób wpływa na zmarłych.
Matka mówiła coś o pamięci, ale byłem zdania, że im wszystko jedno. Kwiatki
raczej nie odstraszą robaków.
Grób Sherry znajdował się na samym końcu, przy
płocie. Podszedłem tam na miękkich nogach. Czarny marmur lśnił nowością, a tony
kwiatów zasłaniały napis. Teraz już nie było odwrotu. Stałem przed efektem
sytuacji na dachu. Jej już nie ma. Leży tu, pod ziemią, i nic tego nie zmieni.
Nie usłyszę więcej tego charakterystycznego śmiechu, ani pełnego pretensji
głosu. Koniec. Definitywny i nieubłagany.
- Pokój
Twojej duszy, aniele – przeczytałem przytłumionym głosem, delikatnie odsuwając
jedną z zasłaniających zdanie wstążek. Westchnąłem.
- Jak mogłaś
się we mnie zakochać, idiotko. Byłaś w
stanie zdobyć każdego faceta. Czemu nie wpadł ci w oko jakiś miły blondynek z
kasą i ciepłą posadką w firmie ojca? Zawsze miałaś wypaczony gust.
- Tu muszę
się z tobą zgodzić. – Nieco zmieniony, ale wciąż znajomy głosik dochodził zza
pomnika. Niemal jednocześnie wysunęła się stamtąd jego właścicielka. Zwykle
kipiąca optymizmem Justine dziś była jakaś przygaszona. Blady uśmiech, czarne
ubrania oraz pełne smutku oczy czyniły ją wyjątkowo poważną. Zupełnie, jakbym
miał przed sobą całkiem inną osobę. Poczułem się jeszcze podlej. W końcu to
moje działania doprowadziły do dzisiejszego spotkania.
Zapadła
niezręczna cisza przerywana tylko ćwierkaniem ptactwa. Blondyna stanęła obok
mnie, wzrok wbijając w nagrobek. O czym myślała? Może wspominała chwile
spędzone z Sherry? Kiedy jeszcze interesowałem się znajomymi siostry, często
widywałem je razem. Później przestałem zwracać na to uwagę, ale i tak wydawało
mi się, że ich przyjaźń z czasem osłabła. Nie… Tak jak o tym teraz myślałem, raczej
urwała się dość nagle. Po prostu Justine z dnia na dzień przestała odwiedzać
nasz dom. Pokłóciły się? Możliwe, ale to nie moja sprawa, więc nie zamierzałem
o nic pytać. Nie byłem na tyle kompetentną oraz współczującą osobą, by słuchać
zwierzeń innych.
- Właściwie
miałam nadzieję, że cię tu spotkam – zaczęła ni z tego, ni z owego, wyraźnie
się wahając, czy w ogóle powinna
poruszać temat. – Chciałam porozmawiać o Raisie.
- Nie ma o
czym – warknąłem, próbując uciąć dyskusję już na samym początku. Nie potrafiłem
jeszcze spokojnie do tego podchodzić.
- Nie bądź
taki. Przynajmniej mnie wysłuchaj. Obiecuję, że nie zajmę ci dużo czasu. – Nie
dawała za wygraną. Chyba nie miałem wyjścia. Skinąłem w milczeniu głową,
pozwalając jej na wygłoszenie pochwalnej mówki o Raisie.
- Właściwie
chciałam ci podziękować. Twoja obecność, więzi, jakie stworzyliście z Raisą,
pozwoliły jej się uwolnić spod wpływu Śmierci. Nareszcie przejrzała na oczy.
Obudziła swoje serce. Gdyby nie ty, nigdy by się to nie stało. Patrząc na jej
powrót do sfery uczuć, ponowne uczłowieczanie… Nie potrafię opisać swej
radości. Każda duszyczka wyzwolona z pęt rozsądku oraz chłodnej kalkulacji jest na wagę złota. Moja wiara w
sprawiedliwość powoli się odradza. Powróciły siły oraz ufność w pokonanie wroga…
- Nie za
bardzo wiem, o czym mówisz, ale jeśli to wszystko, możesz zostawić mnie samego?
– Przerwałem, usiłując nie okazywać zdziwienia. Nie spodziewałem się
podziękowań. Za co? Nic nie zrobiłem. Poza tym na wspominanie Raisy było jednak
za wcześnie. Uśpiony gniew powrócił ze zdwojoną siłą. Płonął mi w żyłach.
Dziwne, bo wcześniej nie czułem takiej wściekłości. Raczej rozżalenie. Czyżby znowu…
- Jeszcze
nie skończyłam. Mógłbyś nie przerywać… Hej, Shane, co jest? Dobrze się czujesz?
– Musiała zauważyć mój stan. Od kilku sekund zaciskałem dłonie w pięści, a na
twarz wystąpiły krople potu. Walka z własnymi odruchami nie należała do łatwych.
- Lepiej
będzie, jeśli już pójdę, skoro ty nie chcesz – warknąłem, kierując się ku
wyjściu. Nie zdążyłem zrobić nawet kroku. Złapała mnie za rękaw, wyraźnie
oczekując wyjaśnień. I to był błąd. Pod wpływem kontaktu fizycznego wszystkie
tamy pękły. Zmysły zarejestrowały tylko dłoń zmierzającą w kierunku jej twarzy oraz
głośny odgłos plaśnięcia. Uderzenie było
na tyle mocne, że odrzuciło głowę dziewczyny na bok. Zdołałem dostrzec zaczerwienienie, zanim zakryła je dłonią.
- Nie
musiałeś reagować tak ostro. Zrozumiałam, już nie będę się narzucać.
- Ja… - Nie wiedziałem, co powiedzieć. Emocje
opadły, więc zdałem sobie sprawę z absurdalności i brutalności swojego
zachowania. Zwykłe przeprosiny brzmiały w tej sytuacji głupio. Odwróciłem się
na pięcie, po czym pobiegłem w kierunku wyjścia, co chwilę potykając się o
wyrwy w schodkach. Gnałem niczym opętaniec, nawet nie zastanawiając się, jak to
musi wyglądać z boku. Przystanąłem dopiero kilka ulic dalej.
- Co ja
wyrabiam? – wyszeptałem spanikowanym głosem. Totalnie nad sobą nie panowałem.
Czyżbym stracił rozum? Nie, nie mogłem tak myśleć. Musiałem się uspokoić i
wszystko przemyśleć. Który to już raz? Prychnąłem ze złością, doskonale zdając
sobie sprawę, że kolejna burza mózgów nic nie zdziała. Mimo wszystko, co mi
pozostało? Musiałem mieć nadzieję, że w końcu zrozumiem problem i zdołam się
opanować. W przeciwnym wypadku mogło być coraz gorzej.
Jedynym
miejscem, gdzie mogłem odetchnąć, był dom. Wyprawa na cmentarz zajęła mi sporo
czasu, a droga była dosyć długa. W efekcie przed bramą frontową stanąłem, gdy
zaczynało się robić szaro. Drżącymi dłońmi wymacałem w tylnej kieszeni spodni
klucz. Czego mogłem się spodziewać? Różne scenariusze, których nie zaliczyłbym
do optymistycznych, przelatywały mi
przez głowę. Matka ani razu nie zjawiła się w szpitalu. Wydawało się, że
całkowicie jest jej obojętny mój los. A może po prostu wciąż była za słaba? Ta,
jasne… Jakoś nieprzekonująco to brzmiało. Zbyt dobrze znałem Alison. Dla
najbliższych potrafiła zrobić wiele. Typowa heroina, która nie bacząc na własne
zdrowie, troszczy się o innych. Choćby się miała przyczołgać, przyszłaby. Co
się więc wydarzyło? Musiała mieć jakiś powód, skoro całkowicie mnie olała.
Niepewnym
krokiem ruszyłem w kierunku wejścia. Pełen złych przeczuć stanąłem na
najwyższym stopniu, po czym wetknąłem klucz w odpowiednie miejsce. Nie pasował…
Zmienili zamki? Dlaczego? Zadrżałem. Sytuacja stawała się coraz bardziej beznadziejna.
Pokonany w starciu z drzwiami, zadzwoniłem dzwonkiem. Na odzew nie musiałem czekać długo. Po
jakiejś minucie rozległ się tupot i wrota otworzyły się zamaszyście. Jęknąłem.
Naprawdę nie spodziewałem się, że trafię na Meghan.
- Co tu
robisz? – rzuciła oschle, obdarzając mnie pełnym pogardy spojrzeniem. – Po tym
wszystkim masz jeszcze czelność przychodzić, bękarcie?
- Nie wiem,
o czym mówisz – odparłem, usiłując zachować obojętny wyraz twarzy. W środku zaś
zamarłem. A jednak obwiniali mnie o śmierć Sherry! Wiedziałem, że coś musi być
na rzeczy. Niepokój zalał serce niczym fala. Czułem, iż nie skończy się to
dobrze.
- Nie wiesz,
szujo?! Wszystko przez ciebie! Jak mogłeś… Nasze małe słoneczko… Jesteś jak
dziecko kukułki. Podrzutek, który zabija prawdziwe potomstwo. Najgorszy rodzaj
podłości! I teraz jeszcze bezczelnie mówisz, że nie wiesz, o co chodzi! Ty…
- Uspokój się,
Meghan. – Z ciemności panujących na korytarzu wyłoniła się postać, której już
tak dawno nie oglądałem. Kiedy stanęła w świetle zapalonej latarni, ścisnęło
mnie w dołku. Wyglądała strasznie. Blada cera, podkrążone oczy i ten smutek
bijący z całej postaci. Domyślałem się, dlaczego była w takim stanie. Zginęła
jej ukochana córka. Ta prawdziwa. Zacisnąłem zęby. Nie tylko ja cierpiałem z
powodu śmierci Sherry. Mama przyjęła to znacznie gorzej.
- Czy możesz
zostawić nas samych? Chciałabym załatwić to sama, a twoje krzyki nie
pomagają. – Słaby głos ledwie docierał
do moich uszu. Naprawdę źle to wyglądało.
Ciotka
próbowała negocjować, ale ostatecznie wróciła do środka, mrucząc coś pod nosem.
Przez chwilę staliśmy w ciszy. Jakoś nie potrafiłem się przemóc, by coś
powiedzieć. W końcu mama zaczęła:
- Nie jest
to dla mnie łatwe, Shane. Wychowywałam cię przez tyle lat, traktując jak własne
dziecko. Znosiłam wszelkie wybryki, a było tego całkiem sporo. Tym razem jednak
nie potrafię wybaczyć. Sherry… Ona zostawiła list. Znalazłam go tuż po
otrzymaniu wiadomości, że popełniła samobójstwo. Napisała w nim o swojej
miłości. Byłam zaszokowana takim wyznaniem, ale cóż, serce nie wybiera.
Stwierdziła też, iż nie potrafi dłużej żyć po tym, jak ją odrzuciłeś, brutalnie
wyśmiewając uczucia. Zranić moje małe dziecko do tego stopnia… Jakim
człowiekiem trzeba być, by tak potraktować drugą osobę? Nie będę nawet
przytaczać całej sytuacji. Nie przejdzie mi to przez gardło. Zresztą, doskonale
wiesz, co zrobiłeś. Powiem krótko: nie ma już dla ciebie miejsca w tym domu.
Nie mam tyle siły, by za taką niegodziwość płacić wyrozumiałością. Poradzisz
sobie, w końcu skończyłeś siedemnaście lat. Tutaj nie wracaj. – Ledwie
wybrzmiały ostatnie słowa, zatrzasnęła drzwi, kończąc rozmowę. Jej głos był
taki stonowany… Zimny niczym lód. Chciałem zaprotestować, ale żaden dźwięk nie
wydobył się z mojego gardła. Zamarłem niczym marmurowy posag, wciąż tępo
wpatrując się w miejsce, gdzie stała. Naprawdę? Naprawdę właśnie straciłem
wszystko? Czułem się niczym bohater koszmaru. Otoczenie przestało mieć
znaczenie. Kobieta, którą kochałem i traktowałem jak kogoś bliskiego właśnie
bez mrugnięcia okiem się mnie wyrzekła. Zerwała wszystkie więzi, jakbyśmy nigdy
nie byli rodziną. Czy to może być rzeczywistość? Niewyobrażalny ból przeszył ciało.
Wydawało mi się, że umieram. Nie miałem już nikogo. Zostałem sam, porzucony niby
bezpański pies. Nic okropniejszego nie
mogło mnie spotkać.
Po raz
kolejny tego dnia poderwałem się do biegu. Byle dalej od tego domu. Jakby można
było uciec od prawdy… Mętlik w głowie przybrał rozmiary rozpędzonej karuzeli. I
to dziwne uczucie. Nigdy dotąd nie było mi tak ciężko na sercu. Jakby coś
rozrywało mnie od środka. Nie myślałem wcześniej, że można doświadczać takiego
cierpienia. Samotny, niechciany, wyrzucony z domu… Kim teraz byłem? Nikim.
Kolejnym pozbawionym tożsamości człowiekiem. Nieważnym dla innych, obojętnie
mijanym na ulicy. Nie chciałem tego. Słowa Alison wciąż rozbrzmiewały mi w
uszach, raniąc niczym tysiące sztyletów. To było najokropniejsze doświadczenie,
jakie do tej pory przeżyłem. Najbliższa osoba odwróciła się ode mnie. Chichot
losu. Dotąd ja wszystkich odpychałem, pragnąc
spokoju. Miałem, czego chciałem.
W końcu bez
sił opadłem na pierwszą napotkaną ławkę, dysząc ciężko. Nie wiedziałem, gdzie
się znalazłem. Schowałem twarz w dłoniach, mocno zaciskając palce na włosach.
Nawet nie powstrzymywałem łez. Normalnie udawałbym twardziela, ale teraz i tak
nie było człowieka, który by się mną przejął. Poczułem, jak ciecz spływa mi
między palcami, po czym skapuje na bruk. Nie miałem już sił. Co jeszcze
szykowała Fortuna? Żałowałem, że nie zginąłem na tym dachu. Wolałbym, żeby
ominęło mnie to wszystko. Powinienem był zdechnąć zamiast Sherry. Dużo bardziej
zasługiwała na życie.
-
Przepraszam, ale jest już po dwudziestej drugiej. Nie może pan przebywać na
terenie parku o tej porze. Proszę pana, słyszy pan? – Jakiś wyjątkowo namolny
dziad z mdłą gadką zaczął szarpać mnie za ramię. Nie zareagowałem. Gdzie miałem
pójść? A zresztą, było mi wszystko jedno. Byle już sobie poszedł.
- Będę
musiał wezwać policję, jeżeli nie wykona pan mojej prośby. – Czemu nie mógł się
odczepić? Jego jazgot zaczynał mnie denerwować.
- Nie łatwiej go uciszyć? Wystarczy chwila i
zyskasz upragniony spokój. Popatrz, jaki jest irytujący. Pewnie w domu czeka na
niego żonka z kolacyjką. Szczęśliwy staruszek z lekką pracą… Nie wkurza cię to?
Nie masz nic, a tu jeszcze taki ośmiela się grozić ci policją. Jak może? – Nieoczekiwanie
tajemniczy głos wewnętrzny powrócił. Doskonale rozpoznawałem ten obłudny ton.
Postać ze snu… Czemu znowu się pokazała? I to w takiej chwili? Nie byłem w
stanie walczyć.
- Nie musisz. Jestem częścią ciebie. Twoimi
prawdziwymi pragnieniami, umiejętnościami. Ciemnością w sercu. Całe życie byłeś podły, a teraz ci się na
dobroć zebrało? Pomysł, jakie będziesz miał kłopoty, jeśli wezwie gliny. Nie
odczuwasz złości? Nie oszukuj mnie, przecież wiem, że cię wypełnia. Nie
pragniesz sobie ulżyć? Popatrz, jak się fałszywie uśmiecha. Usiłuje być miły, a
tak naprawdę w duchu naigrawa się z ciebie. Jeszcze chwila, a zacznie rzucać
wyzwiskami. Nie zniesiesz tego, prawda? Ta
jego pełna samozadowolenia minka. Co on może wiedzieć? A jednak cię ocenia.
Wiesz to, prawda? Czemu by nie zetrzeć mu tego uśmieszku, co? – Pięknie,
jeszcze czyta mi w myślach.
- Tak nie
można. Nie jestem mordercą – mruknąłem. Śmiech rozbrzmiał w głowie, wywołując
ostry napad migreny. Zgiąłem się w pół, przeklinając tego potworka. Zdolność
racjonalnego myślenia ginęła we wściekłości. Ciemność zamroczyła mnie zupełnie.
Pełen pokusy szept sączył swoje słowa. Łamałem się.
- Doskonale – mruknął z uznaniem. – Złap moją
rękę i ukarzmy go. Dlaczego ma być szczęśliwy, skoro my nie jesteśmy? To
niesprawiedliwe, nie? Niech utopi się we własnej krwi. Może wreszcie się
przestanie śmiać.
- Niechże się pan wreszcie odezwie! Czy
coś się stało? Wezwać pogotowie?
- Zamknij
się! – wrzasnąłem, podrywając się z ławki. On triumfował. Nie było się już po
co opierać. Łatwiej zatracić się w szaleństwie. Bez wahania chwyciłem jego
dłoń. Mrok pochłonął bez reszty moją duszę.
***
To miał być
zwykły dzień, jakich wiele w roku. Obchód, a potem powrót do domu… Marzenie.
Lodowate palce zacisnęły się na nadgarstku stróża. Zrozumiał od razu. Dzisiaj
nie dane mu będzie zobaczyć twarzy żony. Wiedział to już, gdy podchodził do
ławki. Jakaś dziwna aura unosiła się nad tym młodym człowiekiem. Instynkt
ostrzegał go, ale staruszek wolał kierować się rozsądkiem. I dlatego tak skończył.
Nieznajomy podniósł się, chichocząc pod nosem.
Całym jego ciałem wstrząsał dreszcz. Wyglądać to mogło jak objaw strachu albo
choroby, ale tak naprawdę drżał z podniecenia. Czarne płomienie zatańczyły
wokół ofiary, z namaszczeniem liżąc jej nogi. Szare ubranie zajęło się
natychmiast. Krzyk stróża obudził śpiące drzewa, które teraz szumiały trwożliwie,
przerażone widokiem morderstwa. Swąd spalonego mięsa rozprzestrzenił się w
powietrzu, ale bestii ciągle było mało. Pragnęła krwi. Szpony zatańczyły
delikatnie na piersi mężczyzny, by po krótkiej chwili nieszkodliwych figlów
przebić skórę. Zanurzyły się w ciepłych trzewiach, z rozkoszą muskając pokryte
śluzem płuca, przedzierając się przez chrząstki z charakterystycznym chrzęstem.
Krew trysnęła na pełne szaleństwa oblicze, tworząc makabryczną mozaikę na
bladej twarzy. Maltretowany człowiek zacisnął zęby z bólu. Po policzkach
popłynęły mu łzy. Ból był tak wielki, że nawet krzyk zamarł gdzieś w krtani,
przerażony czynami napastnika. Wszystkie mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Mocz
popłynął po zwęglonych już nogach. A to i tak był tylko wstęp do strasznego
preludium.
Dłoń oprawcy wbijała się dalej, sprawnie
pokonując barierę płuc. Ostatecznie zostały z nich krwawe strzępki, których
fragmenty wystawały z rany. Gdzieniegdzie naruszone kości żeber przebijały skórę,
stercząc niczym proporce zwycięskiej armii. Druga ręka powędrowała do włosów
starca. Odchylił jego głowę mocno w dół, odsłaniając pomarszczoną szyję.
Rozdwojonym na czubku językiem przejechał od nasady ramion po płatki uszu
mężczyzny, zostawiając oślizgły ślad.
- Wiesz, jak
smakuje strach? – wyszeptał, zaciskając palce na sercu ofiary. - Przypomina
trochę zakazany owoc. Z jednej strony uwodzicielski i kuszący, z drugiej
kryjący za rozkosznie wyglądającą skórką swoją okrutną tajemnicę. Zdajesz sobie
sprawę, że nie wolno go dotykać, a jednak nie możesz się oprzeć. A działanie?
Można porównać do najlepszych narkotyków. Jesteś moim opium, dziadku. Wprawdzie
nieco zatęchłym, ale na początek wystarczy. Bawmy się więc razem do końca –
zakończył, wybuchając śmiechem. Wydłużone kły musnęły szyję w miejscu, gdzie
znajdowała się tętnica, by po chwili bezceremonialnie się w nią wbić. Oczy
staruszka rozszerzyły się ze zdziwienia, ukazując czerwone żyłki w białkach.
Czuł , jak z każdą kroplą cennej cieczy ucieka z niego życie. Nawet się
ucieszył. W końcu koniec cierpienia. Tyle, że oprawca miał całkiem inne plany.
Po chwili oderwał się od powziętej czynności. Bezdenną czerń oczu zastąpił
szkarłat przypominający barwę krwi. Kilka strużek spłynęło z ust, lądując na
klatce piersiowej. Wyglądał teraz jak bóg
zła. Przedwieczny wampir odbierający dusze. Dumny i majestatyczny w swym
okrucieństwie.
- Znudziłeś mi się – mruknął. – Nie jesteś ani trochę
zabawny. Chyba skończymy naszą grę. Co ty na to? – Palce zacisnęły się mocniej wokół
serca. Nie zdążył nawet mrugnąć, gdy jeszcze bijący organ został wyrwany z jego
wnętrza. Ciało runęło na ziemię z wyrazem bezgranicznego zdumienia na twarzy.
- Jeszcze
ciepłe – sarknął oprawca, zgniatając narząd w dłoni. Parujące mięso przeciskało
mu się między palcami, partiami upadając na chodnik. Można było dostrzec
resztki naczyń wieńcowych mieszających się z śluzowatą tkanką. Głośne
plaśnięcia zwabiły kruki, które twardymi dziobami poszerzały dziurę wydartą w
ciele nieboszczyka. Trwało to może jeszcze kilka minut, po czym napastnik
oddalił się, gwiżdżąc pod nosem. Jedynie trup świadczył o popełnionym
morderstwie. Przynajmniej tak wydawało się na pierwszy rzut oka.
Ukryty na jednym z drzew czarny kotek
przeciągnął się leniwie, miaucząc z zadowoleniem. Dzwoneczek umieszczony na
jego obróżce wydał z siebie uroczy dźwięk, gdy zeskoczył na ziemię. Wyglądałby
na zwykłego, domowego pieszczocha, gdyby nie wyjątkowo ludzka mina
wykrzywiająca pyszczek. Zachwyt bijący od zwierzaczka rzucał się w oczy. Zupełnie,
jakby chciał powiedzieć „idealnie”…
***
Jakoś udało mi się napisać kolejny rozdział. Wena dopisywała średnio, ale oto i jest;) I nawet trochę dłuższy, niż zazwyczaj. Początkowo ostatnia scena miała być krótsza, ale jakoś tak się rozpisałam. Jak wrażenia? Spodziewaliście się tego? Bardzo jestem ciekawa Waszych opinii. Sama jestem średnio zadowolona, szczególnie niektóre opisy kuleją, ale mam nadzieję, że to przetrawicie.
W kolejnym rozdziale powrót do perspektywy Raisy. Nasza Posłanniczka powinna się dowiedzieć o morderstwie, prawda? A kiedy następna notka - nie mam pojęcia. Postaram się jeszcze podczas ferii, a jeśli nie... Prawdopodobnie zniknę aż do Wielkanocy.
Rozdział dedykowany Ginger Grant;)
Ach, no i z okazji Walentynek życzę Wam dużo miłości;) to strasznie komercyjne święto, bo kochać powinno się zawsze, ale mimo wszystko zwraca uwagę ludzi na to często zaniedbywane uczucie.
Pragnę jeszcze zwrócić uwagę na podkład muzyczny, gdzie znajdują się dwie piosenki. Druga przeznaczona jest dla fragmentu z narracją trzecioosobową. Poza tym mam pytanie. Zamówiłam szablon z takim obrazkiem. Myślicie, że będzie pasował?
Dzięki za dedykację ^^.
OdpowiedzUsuńNaprawdę podobał mi się ten rozdział. Głównie dlatego, że był tak obfity w opisy, a wiesz zapewne, że opisy to coś, co Ginger Grant bardzo, ale to bardzo lubi. Nie wiem, na co narzekasz ;).
Choć faktycznie był trochę długi, wyszedł zgrabnie i dobrze mi się go czytało. Naprawdę masz talent do opisów. I moim zdaniem dobrze oddałaś emocje chłopaka, nie były one płaskie, a całkiem prawdziwe. Miejsca i wydarzenia też opisałaś bardzo obrazowo.
Shane zdecydowanie zachowuje się dziwnie. Te wszystkie odchyły, dziwaczne zachowania, agresywność... To zdecydowanie nie jest normalne. I jeszcze ten dziwny głos, który odzywa mu się w głowie. Czyżby został jakoś opętany? Bardzo niepokojące jest to, co zrobił ze staruszkiem, aczkolwiek myślę, że to raczej ten głos tak na niego wpłynął. Chłopak widocznie nie potrafił się przeciwstawić.
Ogólnie, nie ma teraz lekko. Został wyrzucony z domu, w dodatku zginęła Sherry, a on po części czuje się winny. W sumie troszkę się nie dziwię, że Alison nie była zbyt przyjemna, w końcu straciła dziecko. Swoją drogą, ciekawa jestem, jak potoczą się dalej losy Shane'a.
Piszesz, że w kolejnym perspektywa Raisy? Jestem ciekawa, jak ona zareaguje na te wszystkie wydarzenia.
Czy się tego spodziewałam? Jezu nie, nigdy ale to nigdy w życiu, ty to jednak jesteś psychopatką ^^ Naprawdę przerażająca ta ostatnia scena, ale przerażająco dobrze napisana, moje gratulacje ;)
OdpowiedzUsuńNo ale od początku. Shane to jest jednak dziecko nieszczęścia, ty to mu lubisz dopiec. Cały czas czuje wyrzuty sumienia, a teraz jeszcze wyrzucili go z domu, no masakra ... Ma chłopak nieźle przerąbane -,- No i co to ma być, że jest taki zły i co to za głos nakłaniający go do morderstwa? Czy on ... jest opętany przez demona? Boże nie! Naprawdę nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału, skoro w końcu pojawi się Raisa no i może coś więcej się okaże z tego wszystkiego, bo na razie, wciąż niewiele rozumiem :D
czekam niecierpliwie ;*
Wydaje mi się, ze ten obrazek będzie się nadawał na szablon ;)
OdpowiedzUsuńCały czas martwiłam się o Shane'a, jednak prawdziwe przerażenie ogarnęło mną dopiero teraz. Co się dzieje z tym chłopakiem? Czy to prawda, że od samego początku w jego ciele tkwiło wrodzone zło? Może jednak do duszy nastolatka dostał się jakiś demon, który stopniowo obejmuje posiadanie nad jego ciałem? Bo niestety nie potrafię przyjąć do wiadomości, że Shane mógłby być tak agresywny z natury: widać to zwłaszcza po tęsknocie za Sherry. Prawdę powiedziawszy myślałam, że na cmentarzu będzie też Raisa, dlatego obecność Justine kompletnie mnie zaskoczyła. Gdyby Shane myślał sam za siebie, lepiej pojąłby słowa blondynki. Jednak zanim zaczęło coś do niego docierać, wpadł w totalny szał i jeszcze ją uderzył... To mi się w głowie nie mieści.
Właściwie domyślałam się, że Alison wini swojego przybranego syna za śmierć Sherry, w przeciwnym wypadku na pewno chciałaby go odwiedzić w szpitalu. Tylko skąd ten list pożegnalny? Faktycznie to ona go napisała? Przecież chłopak nie miał zielonego pojęcia o tym, że Sherry jest w nim zakochana... Ale to prawda, uczucie do niego ją zgubiło, mimo wszystko wcale nie obwiniam za to Shane'a. Biedny chłopak, teraz będzie musiał sobie radzić sam.
Ostatnia scena, chociaż była dla mnie niesamowicie szokująca, jest również jedną z najlepszych w tym opowiadaniu. Naprawdę, to jest mistrzostwo. Wszystko przedstawiłaś bardzo obrazowo, czułam się tak, jakbym oglądała wyjątkowo mroczny horror. Gratuluję.
Mam wiele pytań co do dalszych losów nie tylko Shane'a, ale też Raisy i innych bohaterów, dlatego niecierpliwie czekam na ciąg dalszy. ;*
hm... ładnie pojechałaś z dokładnością opisów. Ale wiem czemu to zrobiłaś. Poprostu pasują idealnie do klimatu tej notki. wyszło bardzo dobrze:) Noi poproszę teraz Raise:) ciekawe gdzie ona się w tym czasie podziewa:) jest ciekawie, więc nadal z niecierpliwością będę czekać na następną notkę:) a co do szablonu, to szczerze mówiąc mi pasował pierwszy:) choć nie przykładam do tego tak dużej wagi. Ten który chcesz teraz wstawić jest okej. Jednak sygnalizuje że w tej historii główną postacią jest Raisa, a właściwie to są dwie główne postaci: Raisa i Shane, więc według mnie oboje powinni być na szablonie. Ale zrobisz tak jak uważasz:) w końcu to Twoje opowiadanie i to Ty wiesz najlepiej co pasuje:) Zresztą, to Ty tu jesteś artystką i lepiej się znasz na takich szczegółach:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Czika:)
p.s.
Tobie też życzę duuuuuużo miłości w życiu:)
Chyba przyłączę się do opinii innych. Tego nikt się nie spodziewał. Normalnie masakra, nie potrafiłam się oderwać. Jakbym czytała naprawdę dobry horror a na koniec normalnie się bałam :p Ale Ty masz wyobraźnię, nie potrafiła bym wymyślić takich dokładnych opisów. CZytając można dosłownie zobaczyć całą akcję. Mam nadzieję, że zdążysz w czasie ferii z nowym rozdziałem a jeśli się nie uda możesz być pewna że będę czekać na nowy choćby i pół roku bo jestem naprawdę ciekawa co będzie dalej. Co do szablonu jest naprawdę piękny ale obecny bardziej mi podoba tylko dlatego że są na nim dwie postacie. Gdyby na nowym pojawił się ktoś jeszcze pewnie podobał by mi się bardziej. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo miłości :)
OdpowiedzUsuńPrzyłączę się do opini innych i powiem że każdy opis w tym rozdziale był doskonały. Moja dusza z wielkim zadowoleniem chłonęła ten cały mrok :)
OdpowiedzUsuńCo prawda kompletnie się nie spodziewałam takiego zakończenia ale to tylko lepiej. Po prostu nie wiem czy istnieją słowa które są wstanie opisać moją miłość do tego dzieła i twojego talentu. Też bym chciała tak pięknie pisać a ze swoimi opisami to już w ogóle mogę się schować.
A szablon jest śliczny :)
Pozdrawiam
Co do obrazka, to niestety ja się nie wypowiem, bo nie mam głowy ani gustu, co do wyboru szaty graficznej i dobierania jej do danej historii, hehe xd Aczkolwiek z tego, co widzę na obrazku jest tylko dziewczyna, a przecież opowiadanie mówi o dziewczynie i chłopaku, więc może tak by coś złączyć? :d Aczkolwiek bardzo ładny jest ten, którego link podałaś, więc i tak i tak będzie na pewno bardzo ładny szablon. I ten, który masz obecnie także mi się niesamowicie podoba. :)
OdpowiedzUsuńTeraz przejdę do muzyki. Nie czytałam wraz z nią, bo dopiero potem uświadomiłam sobie, że przecież masz muzykę, kiedy napisałaś o tym. I co? W sumie tak spojrzałam tylko, nie zamierzając włączyć, bo już mi tylko komentarz pozostał i... Patrzę, a tu 30STM! I w dodatku "Hurricane". Pominę, że mam fioła na punkcie Marsów między innymi... Ten utwór znam cały na pamięć! Więc automatycznie włączyłam. Haha xd
Ale przejdźmy do treści, bo przecież po to tu jestem, tak?
Zdecydowanie nie spodziewałam się takiego przebiegu zdarzeń. Niby zaczęło się spokojnie, w końcu taki normalny wypis ze szpitala. Shane jedynie odczuwał tę lekką irytację, która, co prawda nie miała konkretnej przyczyny, ale w sytuacji, w której się znalazł, myślę, że była na miejscu. Jednakże na pewno nie w takim studium. Matko, chłopak naprawdę nad sobą nie panuje, i to było widać już w pierwszej części, a najbardziej pod jej koniec.
I potem taka akcja. Wow, po pierwsze, opisy w drugiej części były wprost fenomenalne! Wszystko tak szczegółowo i w dodatku tak pięknie. Nie bałaś się pisać takich, nawet mogłabym rzec, że sadystycznych rzeczy. Dokładne opisy tych tortur, mogłabym powiedzieć, bo przecież "bawienie" się czyimiś wnętrznościami nie jest jedynie takim sobie normalnym morderstwem... No, zachwyciłaś mnie tym, czego nie powinnaś była robić, bo w końcu to był sadyzm, a sadyzm to zło, czyż nie? No, niestety najwidoczniej moja zła strona się odezwała, bo mi się po prostu to podobało! A to dzięki Tobie.
I nie wiem, czy mi się coś pomieszało, czy coś, ale dlaczego ja mam świadomość, że to Shane zabił? Przecież to niemożliwe, żeby on się czegoś takiego dopuścił.
Z jednej strony cieszy mnie to, że zrobił coś, co mnie naprawdę zaskoczyło,a z drugiej strony wciąż jestem w wielkim szoku i uważam, że to wcale nie był on, że on uciekł i ktoś inny zabił tego dziadka. Potępiam go za to i, jeśli tak dalej pójdzie, to zmienię o nim zdanie. Bo jak na razie, nie ma we mnie wyrozumiałości dla czynu, którego się dopuścił. Wow, naprawdę świetnie to rozegrałaś. Teraz tylko czekam, a Raisa się o tym dowie. Ciekawe, jak zareaguje i co powie. ;x
Rozdział bardzo mi się podobał. Nie spodziewałam się takiego biegu wydarzeń. Potrafisz zaskoczyć - to trzeba ci przyznać ;)
OdpowiedzUsuńMyślałam, że wyjście ze szpitala odmieni los chłopaka i w sumie faktycznie się tak stało. Szkoda tylko, że na gorsze.
Początkowa nerwowość jeszcze nie wróżyła niczego złego. Przecież każdy dostałby kręćka, kiedy przebywa się tyle czasu w jednym pomieszczeniu. Jednak swoim dalszym zachowaniem, Shane mnie przeraził. Co tak naprawdę się z nim dzieje? Został opętany, a może to po prostu jego część, która została uaktywniona? Nie mam pojęcia. W każdym razie najwidoczniej nie potrafi nad sobą panować i przez to jest naprawdę niebezpieczny.
Dobiła mnie scena w jego domu. Nie dość, że on sam się o wszystko obwinia, ma wyrzuty sumienia, to jeszcze najbliższa mu osoba je tak bezpośrednio potwierdza. Wygonienie go z domu było ciosem po niżej pasa i takim zapalnikiem do dalszych wydarzeń.
Scena w parku... Zatkało mnie. To było takie brutalne, wręcz sadystyczne. Opisy niesamowite, super dokładne i przez to naprawdę niepokojące. Kurczę, aż niedobrze mi się zrobiło, gdy zaczęłam wyobrażać sobie tą zabawę we wnętrznościach Bogu winnego staruszka. A musisz wiedzieć, że podobne opisy działają na nią aż za dobrze.
Zastanawiam się jak Raisa na to zareaguje, a raczej, co z tym fantem zrobi. Pewnie będzie chciała chronić chłopaka, ale czy to jej się uda? Szczerze wątpię.
Masz wielki talent, którego ci zazdroszczę - oczywiście w pozytywny sposób ;)
Co do szablonu, to obrazem bardzo mi się podoba i już w swojej głowie wyobrażam sobie szablon z jego wykorzystaniem ^^
Czekam na kolejny rozdział z wielką niecierpliwością i mam nadzieję, że jednak nie każesz nam na niego czekać, aż do Wielkanocy.
Pozdrawiam!
Witaj, cudownych walentynek, dużo miłości itd. Co nowego szablonu, to myślę, że obrazek pasuje jak ulał, a teraz do rozdziału.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że Shane sam wyjdzie ze szpitala. Do ostatniej chwili myślałam, że ktoś po niego przyjdzie.Musiało być mu strasznie ciężko i to pokazałaś. Ogólnie nie ogarniam, co się z nim dzieje, widzę, że masz na niego niezły pomysł. Domyślam się, że on stoi na granicy dobra i zła, a teraz wszystko należy do Raisy. Brakowało mi jej w tym rozdziale, dlatego czekam na kolejny, aż wrócisz z jej narracją i pokażesz jak bardzo zmieniły ją ostatnie wydarzenia. Nie mówię już o wydarzeniach z Sherry i ujawnieniu prawdy o śmierci, ale o wydarzeniach świeżych, czyli jej odzyskiwanie człowieczeństwa i odrzucenie przez Shane'a.
Chyba mogę powiedzieć, że ten rozdział nawet wybija się nad poprzednie. Odwaliłaś kawał dobrej roboty. Tylko niepotrzebnie mieszałaś narracje. Już i tak nie jest jednolita przez podział na Raisę i Shane'a. Rozumiem powód, dla którego jej użyłaś, ale jednak nie jestem przekonana. Oczywiście nie wpływa to na odbiór sytuacji czy całego rozdziału.
Moment morderstwa, to wahanie, był bardzo prawdziwy. Znowu utożsamiałam się z Shanem i czułam to, co on. To było magiczne.
MAm nadzieję, że następny rozdział pojawi się wkrótce. Powodzenia.
Pozdrawiam,
Nikumu.
Co się dzieje z Shanem? Przecież to potworne, co wyprawia. Stracić panowanie nad sobą i podle potraktować personel szpitala czy Justine jeszcze jakoś można wytłumaczyć, ale morderstwo niewinnego staruszka było potworne. Jeszcze z takim okrucieństwem! Co go to tego podjudza i dlaczego chłopak nie może się temu oprzeć? Wcześniej tak żałował za swoje czyny i udział w śmierci Sherry, by chwilę potem zupełnie się poddać potwornym żądzą. Dobrze, że wracamy do Raisy, musi zareagować zanim będzie za późno. Szkoda, że Justine odpuściła i nie pobiegła za chłopakiem, przecież jeszcze tyle rzeczy jest do wyjaśnienia. Czekam na ciąg dalszy i liczę, że nie każesz nam długo czekać :)
OdpowiedzUsuńWchodzę, jak zwykle spóźniona, i widzę pełno zmian! Najpierw belka, chyba nawet numeracja rozdziałów, a potem moje ślepia dostrzegły Marsów na playliście! Skradłaś moje serce tym Jaredem, no.
OdpowiedzUsuńDzisiaj uzupełniam zaległości, czytałam już o przeróżnych okropnych rzeczach, trupach i nie tylko. Wchodząc tutaj, myślałam, że będzie spokojnie, bardziej polegające na uczuciach, ale... gdzie tam! :D Zmiany zachodzą w Shanie strasznie szybko. Mam nadzieję, że jednak ktoś to zauważy (Raisa poinformowana przez Justine?) i mu pomoże się wykaraskać. Swoją drogą, Shane zdaje sobie sprawę, że jest tchórzem i nieźle narobił ze swoją siostrą, ale nie robi nic, żeby poprawić sytuację. Wiem jednak, że kiedyś to się zmieni, ha!
Reakcja Alison nieźle mnie zaskoczyła. Podejrzewałam, że to Meghan nie chce jej wypuścić z domu, ale tu okazuje się, że naprawdę nie chciała mieć z Shanem nic do czynienia. Skoro Sherry zostawiła list, to znaczy, że demon musiał się spodziewać, że coś mu się stanie, prawda? Przynajmniej ja tak to widzę. :>
Myślę, że Justine tak tego nie zostawi... Albo raczej mam taką nadzieję. Szkoda trochę staruszka, ale lepiej taki przypadkowy, epizodyczny bohater niż taki, którego zdążyłam polubić (jej, ale jestem okrutna...). Co nie zmienia faktu, że ostatni fragment wyszedł Ci świetnie. Boleśnie szczegółowo, mogłam sobie wszyściusieńko wyobrazić. :)
Co do obrazka, nie jest zły, ale zdecydowanie bardziej podoba mi się obecny szablon. Może to tylko siła przyzwyczajenia, no ale... Poza tym pewnie z tym obrazkiem szablon byłby czarno-biały, a ja jestem przepełniona nadzieją wiosenną, która nijak pasuje do tych kolorów. ;D
Kilka błędów:
"życiem , " -> się spacja sprytnie wdarła ;)
"Blondyna" -> mam wrażenie, że chodziło jednak o blondynkę
"Pomysł, jakie będziesz" -> "Pomyśl"
"Czuł , jak" -> i znowu wredna spacja!
Pozdrawiam i mam nadzieję, że jednak nie będę musiała czekać aż do Wielkanocy. :)
Shane zmienia się w demona? Nieźle. A Raisa tak go naprzepraszała:p A tu okazuje się, że jego ciemna strona przejęła kontrolę:p
OdpowiedzUsuńZ matką to może i lepiej, że go wyrzuciła, bo pewnie zrobiłby jej krzywdę w obecnym stanie. Teraz tylko Raisa może go uratować:p I Justine.
Szkoda mi Shane'a, że został całkiem sam, ale w zasadzie to mógł pójść do Justine, przeprosić ją i powiedzieć jej prawdę o tym, co się z nim dzieje. Zamiast tego wybrał ławkę w parku i tak to się skończyło. Będzie teraz chodził i zabijał? Niedobrze:p Pozdrawiam:)
Kocham, kocham, kocham to opowiadanie. Strasznie Ci zazdroszczę, że potrafiłaś stworzyć tak niesamowitą i wciągającą historię z cudownymi opisami. Nadawałaby się na książkę. Ostatnio zauważyłam, że jeśli chodzi o fantastykę, to brakuje ciekawych książek. A ta historia na pewno byłaby lepsza od większość, które stoją na półkach bibliotek i księgarni. Naprawdę. Jestem pod wrażeniem. :) Co się stało z Shane'm? Na początku łudziłam się, że to przez te sprawy z Raisą i Sherry, ale gdy okazało się, że jest w stanie uderzyć w twarz niewinną osobę... Cóż, nie jest on ideałem, ale takiego czegoś to się po nim nie spodziewałam. To przez to coś ze snu, prawda? To coś chyba już całkiem nim zawładnęło. Może budzi się jego prawdziwa natura. Czym jest ten cały feniks? To jakiś demon? A może coś znacznie potężniejszego? Końcówka była fenomenalna. Te makabryczne opisy... uwielbiam Cię za nie. Ta scena podobała mi się najbardziej. Co prawda wolę normalnego Shane'a, ale te opisy, które się tam pojawiły... jestem zachwycona. :)
OdpowiedzUsuńWprost ubóstwiam to! Wszystko opisałaś tak dokładnie, tak idealnie - po prostu genialnie! Zachwyciłaś mnie nie na żarty. Nie wiem, jak ci się to udaje, ale za każdym razem, gdy czytam to opowiadanie mam wrażenie, że obejmuje mnie ono swoimi ramionami i wciąga do środka, przedstawianych wydarzeń. Akurat w tym rozdziale muszę powiedzieć, że nie były one za wesołe. Nic nie nastrajało pozytywnie, czy też optymistycznie, a już szczególnie ostatnia scena. Ciekawe zresztą, czy Shane będzie to w ogóle pamiętał, no i już w następnym rozdziale Raisa ma się dowiedzieć o tym morderstwie? Zapowiada się kolejny fantastyczny rozdział! Aż zazdroszczę ci twojego talentu. Jesteś niesamowita i normalnie już muszę ci podziękować za pisanie tej historii!
OdpowiedzUsuńW życiu Shane w końcu znów miało zajaśnieć, nieśmiało słońce, nawet pozytywnie rozpatrywał opuszczenie szpitala, w końcu mógł się z niego wyrwać, ale jak widać nie tego się spodziewał po powrocie do domu, ja zresztą też nie. Ogólnie nie tylko zachowanie jego matki mnie zaskoczyło, ale też ten tajemniczy list, który je spowodował. Kiedy on mógł zostać napisany i kto tak dokładnie starał się zatuszować śmierć siostry chłopaka? Fakt faktem mogła być to sama zmarła, ale w takim wypadku po co pisała o samobójstwie, które miało pogrążyć Shane'a, skoro nie miała w planach umierać, a jak już kogoś miała czekać śmierć to jej "brata". Chociaż w sumie mogę się mylić... Poza tym ten staruszek, który spotkał naszego bohatera w parku. Zdecydowanie mu nie zazdroszczę. Fakt scenę z jego śmiercią przedstawiłaś perfekcyjnie, ale zanim nastąpiła wciąż miałam nadzieje, że jednak Shane zdoła się opamiętać. Skutecznie udało ci się ją rozwalić, ale cóż tak bywa. Szkoda tylko, że mam wrażenie, że chłopak gdy zrozumie, co zrobił nie będzie się z tego za bardzo cieszył, jak robi to teraz. Pozdrawiam:)
Nadrobiłam u Ciebie wszystkie zaległości:)
OdpowiedzUsuńWcześniej współczułam Shanowi, ale teraz jestem wręcz przerażona tym, co wyprawia. Myślałam, że Raisa jakoś na niego wpłynie, tymczasem chłopak wyraźnie znalazł się pod panowaniem sił demonicznych. Jeszcze te jego moce nieznanego pochodzenia i walka o to po czyjej stanie stronie... Trochę mi go żal, a z drugiej strony jestem zniesmaczona tym jak potraktował tego staruszka. Czy to dalej Shane, czy może już ktoś całkiem inny?
Nie spodziewałam się, że Justine okaże się boginią. Myślałam, że jest raczej jedną z Posłanniczek wysłaną na przeszpiegi lub kimś z pokoju demonów. Zastanawia mnie, czy mówiła prawdę i jeśli tak, to jaki ma plan? Na pewno w jakiś sposób Raisa musi jej pomóc i Shane także będzie w to zaangażowany. Jestem ciekawa czy ta dwójka wreszcie się dogada? Na razie się na to nie zanosi. Nie zdziwiłabym się, gdyby to teraz Shane chciał zabić tę dziewczynę.
Jak zwykle jestem zachwycona Twoim talentem i wciąż czekam na kolejną dawkę wrażeń:) Uwielbiam Twoją twórczość:)
Pozdrawiam serdecznie
Jeeej! Stanowczo najlepszy rozdział! Aż nie wiem co skomentowac jako pierwsze. Te początkowe opisy dotyczące tego jak się czuje i ta cała agresja, te myśli - aaaa! Następnie scena na cmentarzu - jeszcze lepsza. Cudownie mi się czytało to wszystko, naprawdę, tak leciutko! Później to już mistrzostwo! Te całe opisy.. ogólnie sam pomysł, ŁAŁ. Masz taki specyficzny sposób opisywania takich momentów, to jest... niesamowite. Świetne. Bardzo ciekawe.
OdpowiedzUsuńKońcówka - znowu to samo. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, proszę poinformuj mnie na gg(:
Taki cudowny rozdział, a nawet nie było Raisy.
Szablon gotowy. Zapraszam na http://wyimaginowana-grafika.blogspot.com/2013/03/0462-you-dont-know-my-name.html
OdpowiedzUsuń