Rozdział 5


Zaskoczyłem ją. Wprawdzie twarz wciąż powlekała maska neutralności, ale w zielonych tęczówkach dostrzegłem zdziwienie i coś jakby poirytowanie. Nic dziwnego. Pewnie myślała, że jak potulny szczeniaczek zgodzę się na ochronę, dziękując jednocześnie za wspaniałomyślność. Niedoczekanie! Nie miałem zamiaru  całkowicie jej zaufać. Po raz kolejny uratowała mi tyłek, ale w imię czego? Nie wierzyłem, by robiła to z dobroci serca. Nikt nie ryzykuje własnego życia, by pomóc drugiemu bezinteresownie. Byłem niemal pewien, iż jeśli nie zachowam czujności, w pewnym momencie wbije mi nóż w plecy.
 - Nie wiem, co sobie wyobrażasz. Nawet, jeśli nauczę cię paru ciosów, nie pokonasz demona. Człowiek nie da sobie rady z potworem – wymruczała, marszcząc lekko czoło.
- W takim razie czym ty jesteś? I dlaczego tak bardzo starasz się ukryć swoje emocje? - Niektóre z wielu pytań, które wylęgły się w mej głowie, wreszcie zostały wypowiedziane głośno. Mogłem tylko mieć nadzieję, że nie zbyje mnie półsłówkami. Zamilkła, zastanawiając się nad czymś gorączkowo. W ogóle dużo myślała. Czyżby analizowała każdy krok, decyzję, wypowiedziane słowo? Gdzie w tym miejsce na instynkt? Nie sądziłem, by była go pozbawiona. Istota nieposiadająca tego szczególnego podszeptu w umyśle, zostałaby skazana na klęskę ewolucyjną. A może zbyt mało wiedziałem o tym innym świecie? Zaraz… Nad czym ja się w ogóle zastanawiałem? Chyba naprawdę zaczynałem tracić rozum. Miałem swoje problemy. Co mnie obchodziły jakieś stwory?
- Dobrze – mruknęła, wyrywając mnie z zamyślenia. Poniekąd byłem jej wdzięczny. Chaos panujący w sercu zbyt odrywał od rzeczywistości. Zazwyczaj twardo stąpałem po ziemi. Musiałem być w niewesołym stanie, skoro pogrążałem się w rozmyślaniach jak jakaś zakochana nastolatka marząca o swoim ideale.
- Na co się tak właściwie zgadzasz?
- Nauczę cię walczyć. Odpowiem też na pytania, jeśli masz jakieś. Wiesz, gdzie jest Livinstone 24?
- Jasne, w końcu mieszkam tu nie od dziś.
- W takim razie zjaw się tam jutro po południu.  – Nie rozumiałem tej kobiety. Najpierw na mnie naskoczyła, a teraz zgadzała się,  jak gdyby nigdy nic. Coś tu było nie tak.
Nagle poderwała się z ziemi i ruszyła w kierunku głównej ulicy. Tak po prostu, bez słowa.
- Zaczekaj! Może…
- Będziemy mieć na to wystarczająco dużo czasu – przerwała mi. – Teraz powinieneś zająć się mamą. Zaraz odzyska przytomność.   Miała rację. Musiałem pomóc matce. Wątpiłem, żeby po tym wszystkim była w stanie dojść do domu o własnych siłach. Z westchnieniem podniosłem się i skierowałem w stronę mamy, nie zwracając już uwagi na dziewczynę. Teoretycznie mógłbym obawiać się, że więcej jej nie zobaczę, ale po co miałaby znikać, skoro zadała sobie tyle trudu, by mnie odnaleźć i ratować? Niewiadomą pozostawało, czy faktycznie dotrzyma słowa, czy mnie spławi.
Uklęknąłem przed ciałem mamy. Faktycznie powoli się wybudzała. Dotychczas śmiertelnie bladą twarz pokrył lekki rumieniec, a powieki zamrugały nieznacznie, reagując na światło słoneczne. Musiałem przyznać, iż mi ulżyło. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby bliska osoba zginęła z mojego powodu. Tak, doskonale zdawałem sobie sprawę, że prawdziwym winowajcą byłem tutaj ja. Potwory polowały na mnie, a mama została zaatakowana, bo nie chciałem się poddać i grzecznie odprowadzić przed oblicze ich szefa. Uciekałem, więc sięgnęli po inne sposoby. Dali wyraźny znak, iż są gotowi na wszystko. Do tej pory ryzykowałem własnym życiem. Nie przedstawiało większej wartości, więc byłem gotów postawić je na szali. Nie raz pakowałem się w sytuacje grożące śmiercią. Teraz zaczynali wciągać w cały ten bałagan rodzinę… To zmieniało postać rzeczy. Na co dzień  kłóciłem się z matką nieustannie, pewnie nieraz sprawiając jej ból swoim krnąbrnym zachowaniem. W niektóre noce nawet słyszałem cichy szloch dochodzący z sąsiedniej sypialni. Mogłoby się wydawać, że nie obchodził mnie jej los, ale naprawdę była kimś ważnym w moim życiu. Nie mogłem pozwolić, by jedyna osoba przejmująca się losem takiego wyrzutka społeczeństwa jak ja, narażona została na niebezpieczeństwo. Zbyt wiele znaczyła…
- Shane? – Cichutki głosik natychmiast przykuł moją uwagę. Brzmiała naprawdę mizernie. Dziewczyna zapewniła, że wszystko powinna być w porządku, mimo wszystko jednak się zmartwiłem. Alison Red zawsze była silną osobą, dzielnie dźwigającą na barkach nie tylko swoje problemy, ale i przygarniętego dzieciaka. Nie widziałem jej dotąd w tak kiepskim stanie. Cholerne potwory!
- Co się stało? Czemu leżę na ziemi? Tak strasznie boli mnie głowa… - Podniosła lekko drżącą dłoń, po czym przyłożyła ją do czoła. Nie przypominałem sobie, żeby nasza bohaterka mówiła coś o powikłaniach. Nie wiedziałem już, co robić. Zignorować to?
- Zemdlałaś. Znalazłem cię, jak wracałem ze szkoły. Powinnaś uważać. Gdybym tędy nie przechodził, mogłabyś tu tkwić dość długo – mruknąłem w odpowiedzi, starając się brzmieć przekonująco. Skinęła ze zrozumieniem głową, przymykając powieki. Musiała być zmęczona…
- Nie zasypiaj! – warknąłem. Nie byłem zbyt delikatny, ale nie uwierzyłaby w nagłe nawrócenie. Zawsze rozmawiałem z mamą oschle. Przyzwyczaiłem ją do swojej złośliwości oraz bezduszności. Niewdzięczny synalek, który zawsze sprawia problemy... Nie chciałem wyprowadzać jej z błędu. Odgradzałem się murem, by nie obarczać pani Red własnym cierpieniem.
- Musimy iść. Nie będziesz przecież leżeć na chodniku. Zresztą, nie mogę sterczeć tu cały dzień. Oprzesz się o moje ramię i jakoś pójdziemy, dobrze? - Chwyciłem ją pod ręce i podciągnąłem do góry. Starałem się być delikatny, ale chyba mi nie wyszło, bo jęknęła cicho. Ledwie stanęła na nogach, zachwiała się i byłaby upadła, gdybym jej nie złapał. Dopiero po kilku próbach udało mi się przyjąć pozycję umożliwiającą poruszanie się. 
- Dasz radę?
- Nie martw się. Czuję się już lepiej.
 - Skoro tak twierdzisz… - Ruszyliśmy niepewnie, uważnie stawiając każdy krok. Mama drżała lekko. Widocznie przeceniała własne siły. Chyba tylko wrodzony upór pchał naprzód ociężałe kończyny. W takich momentach ją podziwiałem. Siła psychiczna kobiety była większa niż tężyzna niejednego mięśniaka. Wielki duch w małym ciele.
- Shane, a zakupy? – Zatrzymawszy się gwałtownie, obejrzałem się za siebie. Przeróżne produkty walały się dookoła, zaśmiecając krajobraz. Jakby już nie był wystarczająco paskudny.
- Chyba sobie żartujesz. Nie ma mowy, żebym to teraz wszystko zbierał i jeszcze niósł do domu razem z tobą.
- Nie będę mogła ugotować obiadu.
- Ledwie trzymasz się na nogach, a myślisz o jedzeniu? Daj spokój, chodźmy już. Obejdę się bez obiadu i myślę, że ty też. – Nie czekając na odpowiedź, pociągnąłem ją za sobą. Chyba chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnowała. No tak, znowu nie byłem posłuszny. Tylko, że tym razem miałem poważny powód. Nie chciałem ryzykować jej zdrowia dla jakiegoś dania.
Magazyny znajdowały się w połowie trasy między szkołą a domem. Teoretycznie droga do naszej posesji powinna zająć jakieś dziesięć minut. Tym razem trwało to pół godziny. Kiedy stanęliśmy przed furtką prowadzącą do posiadłości, kamień spadł mi z serca. Po demonach nie było śladu. Pewnie podkuliły ogony po popisie mojej nowej znajomej. Miałem nadzieję, że dadzą sobie spokój na jakiś czas. Mama potrzebowała teraz odpoczynku. Poza tym miałem wrażenie, iż kolejny taki atak nie skończyłby się dobrze. Już ten ledwie przeżyła, a ja mogłem tylko stać i patrzeć, jak bestia zatruwa jej duszę. Byłem beznadziejny. Nie potrafiłem walczyć nawet o to, co stanowiło dla mnie wielką wartość.
Z trudem minęliśmy podwórze. Kobieta słaniała się na nogach, a i ja opadałem z sił. Niestety, nie mogłem wcielić się w jednego z tych telewizyjnych superbohaterów, którzy zawsze tryskają energią. Zacisnąwszy więc zęby, szedłem dalej. Na szczęście nie miałem do pokonania zbyt wielu schodów. Mimo to przed drzwiami stanęliśmy zmęczeni oraz zdyszani. Namacałem klucze w tylnej kieszeni, drżącą  dłonią przekręcając odpowiedni w zamku. Szczęknął cicho.
- Jesteśmy na miejscu. Zaprowadzę cię do sypialni, a potem zadzwonię po Meghan. Pomoże ci dojść do siebie – oznajmiłem, prowadząc ją w kierunku wspomnianego pomieszczenia.
- Myślałam, że może ty…
- Nie nadaję się do tego i dobrze o tym wiesz – przerwałem jej, brutalnie pozbawiając złudzeń. – Ciotka postawi cię na nogi. Najlepiej będzie, jeśli prześpisz się do czasu jej przyjazdu.
 - Dobrze.  – Pokręciła z rezygnacją głową. Chyba pierwszy raz zdarzyło się, iż odpuściła. Może ten demon jednak coś jej zrobił?
Uchyliłem wejście do sypialni matki, mrużąc oczy. Oślepiająca biel zdawała się chlubić swą nieskazitelnością. Wnętrze urządzone było skromnie i w całości w tym kolorze. Zastanawiało mnie, jakim cudem utrzymywała wszystko w nienagannej czystości. Wyglądało to tak, jakby nikt tu nie mieszkał. Idealnie posłane łóżko, fotele przykryte narzutą, na której nie widniała nawet najmniejsza zmarszczka oraz niewielkie biurko, nie zabrudzone atramentem czy zaśmiecone jak moje. To wszystko. Żyła w naprawdę spartańskich warunkach. Dawniej próbowałem ją namówić na zmianę wystroju i dodanie kolorowych elementów, ale zawsze powtarzała, że biel pomaga jej się zrelaksować. W końcu przestałem próbować. Nie przesadza się starego drzewa, prawda?
Położyłem mamę do łóżka, szczelnie okrywając ją kołdrą. Zasnęła niemal natychmiast. Pogrążona we śnie wyglądała trochę jak Królewna Śnieżka po zjedzeniu zatrutego jabłka. Śmiertelnie blade piękno: zachwycające, a zarazem przerażające.
Wymknąłem się po cichu. Teraz pozostawało tylko zadzwonić do ciotki Meghan. Możliwość porozmawiania z siostrą mamy nie cieszyła mnie specjalnie. Panna Frost była zupełnym przeciwieństwem Alison: wredna i zgryźliwa. Uważała, że matka zrobiła błąd, biorąc mnie na wychowanie. Na każdym kroku okazywała, jak wielką nienawiścią darzy „przybłędę”. Potrafiła zmieszać z błotem lepiej niż niejeden znajomy. Dawniej przesiąknięte jadem słowa paliły niczym ocet wylany na ranę. Z czasem jednak uodporniłem się na zaczepki Meghan, zupełnie je ignorując
- Słucham. – Odebrała już po drugim sygnale. Przełknąłem ślinę. Naprawdę nie cierpiałem z nią rozmawiać, a teraz jeszcze miałem prośbę. Mogłem sobie wyobrazić pełen chorej satysfakcji uśmiech, który rozleje się na twarzy maszkary.
- Tutaj Shane.
- Czego chcesz tym razem? Doprowadzanie matki do rozpaczy ci nie wystarcza, więc postanowiłeś pognębić jej siostrę?  - Jak zawsze ciepłe powitanie. Mimowolnie wyrwało mi się westchnienie.  
- Nie o to chodzi. Mogłabyś przyjechać? Mama nie najlepiej się czuje.
- Co z tego? Chyba możesz się nią zająć. W końcu jesteś wspaniałym, kochającym synkiem, nieprawdaż? – Ironia w głosie kobiety doprowadzała mnie do szału. Czy nie mogła po prostu się zgodzić?
- Zjawisz się czy nie? – Postanowiłem nie dać wciągnąć się w dyskusję. Nastawienia Meghan do mojej osoby nie można było zmienić. Wywiązałaby się tylko niepotrzebna kłótnia, a po dzisiejszych wydarzeniach nie miałem na to ochoty.
- Skoro jestem niezastąpiona… Będę za godzinę. – Trzasnęła słuchawką. A już miałem powiedzieć coś nieprzyjemnego. Ledwie ugryzłem się w język. Przynajmniej się zgodziła… Mama miała zapewnioną opiekę i towarzystwo. Mogłem się założyć, że będę głównym tematem wywodów Meghan. Po raz kolejny będzie przekonywała, żeby wyrzucić mnie na zbity pysk. W sumie się nie dziwiłem. Wzorem syna to ja nie byłem.
Powlokłem się do swojej sypialni. Nie miałem zamiaru czekać na Meghan. Kobieta doskonale znała rozkład pomieszczeń w domu, więc mogła bez problemu sama trafić do pokoju mamy. Nie byłem na tyle nierozsądny, by drażnić lwa. No, może czasem, gdy potrzebowałem się na kimś wyżyć, a była w pobliżu… Uśmiechnąłem się pod nosem. Kłótnie z ciotką poprawiały mi humor. Brzmiało to niedorzecznie, ale kiedy patrzyłem, jak twarz jej czerwienieje, a w oczach pojawia się morderczy błysk, miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Teraz jednak musiałem mieć się na baczności i trzymać język za zębami, znosząc przytyki. Mama wymagała opieki, a sam nie umiałbym się nią zająć. Gdyby Meghan odmówiła pomocy… Nie miałem pojęcia, co bym zrobił.
Przekroczywszy próg pomieszczenia, które było jedyną ostoją mojej prywatności, rzuciłem się na niepościelone łóżko. Nie miałem czasu ogarnąć bałaganu. Zresztą i tak rzadko to robiłem. Zabierałem się za sprzątanie dopiero, kiedy potykanie się co kilka kroków o leżące na podłodze rzeczy zaczynało mi przeszkadzać. Mama załamywała ręce, ale nie dotykała niczego od czasu, jak wpadłem w szał, kiedy przestawiła moje ulubione płyty. Muzyka odrywała mnie od rzeczywistości, pozwalając zapomnieć o problemach.  Była jedyną przyjaciółką.
Przymknąłem powieki, postanawiając się zdrzemnąć. Ten szalony dzień naprawdę mnie wykończył. Sen powoli ogarniał członki, przynosząc wytchnienie. Gdyby tak można było obudzić się i odkryć, że cała ta sytuacja to głupia mrzonka, wytwór wybujałej wyobraźni… 
- Jasne, mogę sobie pomarzyć  – mruknąłem do siebie, po czym najzwyczajniej w świecie zasnąłem. 
***
Kto by pomyślał, że człowiek obarczony problemami jest w stanie tak długo spać. A może taki był właśnie efekt poprzednich nieprzespanych nocy? Kiedy się obudziłem, zegarek wskazywał kilkanaście minut po dwunastej. Oznaczało to, że całe wczorajsze popołudnie, noc i dzisiejszy poranek przespałem w najlepsze, nie zdając sobie sprawy, co się dzieje wokół. Zakląłem cicho, zwlekając się z łóżka. Na popołudnie byłem umówiony z Raisą. Livinstone leżało na przedmieściach, więc dotarcie tam zajmowało jakieś dwie godziny. Po prostu cudownie. Jeżeli chciałem znaleźć się tam o jakiejś sensownej porze, musiałem się pospieszyć.
Zgarnąłem z półki kilka czystych ubrań i ruszyłem w kierunku łazienki. Już miałem chwycić za klamkę, kiedy usłyszałem:
- Nareszcie wstałeś, śpiochu. Sporo czasu ci to zajęło. Już myślałam, że padłeś tam trupem. Chciałam nawet zadzwonić po pogotowie, ale stwierdziłam, iż nie byłaby to taka wielka strata. Dostałabym większy pokój... Same pozytywy. – Drobna postać opierała się nonszalancko o ścianę, wyraźnie się ze mnie naigrawając. Początkowo nie chciałem wierzyć własnym oczom. Musiałem mieć naprawdę zaskoczoną minę, bo szatynka parsknęła śmiechem, trzymając się za brzuch. Tak, to z pewnością ona. Nikt inny nie śmiał się w ten charakterystyczny sposób.
- Co ty tu robisz, Sherry? Nie miałaś być na uczelni?
- Nie cieszysz się? Twoja kochana siostrzyczka przyjeżdża w odwiedziny, a ty witasz ją takim pytaniem? Czuję się urażona – prychnęła, tupiąc nogą. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Nic się nie zmieniła przez ostatnie pół roku. Wciąż była pełną radości dziewczyną o olbrzymim poczuciu humoru. Chociaż ona.
- Co jest, braciszku? Dawniej zwijałbyś się ze śmiechu. Masz jakieś problemy? – Przyjrzała mi się badawczo. Może i wyglądała na beztroską śmieszkę, ale ta jej spostrzegawczość... Wystarczył rzut oka, by stwierdziła, że coś jest nie tak.
- Nic takiego. To nie dotyczy ciebie.
- Jasne, jak zawsze odgradzasz się murem.
- Nie rozmawiajmy o mnie. Lepiej odpowiedz na moje wcześniejsze pytanie. Dlaczego przyjechałaś? Z Nowego Jorku jest dość daleko. Nie wierzę, że nagle zatęskniłaś za rodzinką. – Spróbowałem zmienić temat. Nie chciałem, by wiedziała, co tu się dzieje. Za wiele osób było w to już wciągniętych.
- Meghan zadzwoniła. Kiedy dowiedziałam się o chorobie mamy, wsiadłam w pierwszy samolot i oto jestem. Chyba nie myślałeś, że was tak zostawię, prawda? – Mogłem się domyślić. Ciotka przepadała za Sherry. Nie chciałem wciągać siostry w to wszystko. Wolałem, żeby ułożyła sobie życie w Nowym Jorku. Zdążyłem przyzwyczaić się do tego, iż jesteśmy sami z mamą. A teraz nagle się zjawia…
- Jakoś mnie to nie przekonuje – mruknąłem. Sherry aż do tej pory nie dawała znaku życia, choć zdawała sobie pewnie sprawę, że matce jest ciężko.
- Możesz wierzyć albo nie. Zostanę na jakiś czas i zajmę się mamą. O tobie pogadamy później. Meghan opowiadała mi co nieco, ale mimo wszystko chciałabym usłyszeć to od ciebie.
- Nie ma o czym opowiadać – warknąłem, starając się ją zniechęcić. Nie potrzebowałem spowiednika.
- Nie wykręcisz się. Nie masz nawet prawa odmowy. A teraz zdawało mi się, czy się spieszyłeś?
- O cholera – wyrwało mi się. Musiałem mieć niemałe opóźnienie.
- Ładna jest? – Usłyszałem, zamykając drzwi łazienki. Postanowiłem zachować dyplomatyczne milczenie. Stała chwilę pod drzwiami, oczekując na odpowiedź. Nagle wybuchnęła śmiechem.
- A więc jest. W takim razie życzę powodzenia. – Odeszła, stukając obcasami. Czy to się czasem nie nazywa nadinterpretacja faktów? Przecież nic nie powiedziałem… Pokręciłem głową. W gruncie rzeczy brakowało mi Sherry. Wnosiła radość do naszego posępnego domu. Przypominała promyczek słońca wyglądający zza chmur po długiej ulewie.
Uporanie się z toaletą zajęło mi jakąś godzinę. Wybiegłem z domu, życząc siostrzyczce miłego dnia. Przez ten pośpiech nie usłyszałem nawet, czy coś odpowiedziała. Livinstone 24… Przed oczami stanęła mi luksusowa willa z ogrodem. Nieźle. Dziewczyna musiała być bogata albo dobrze się ustawiła. Może użyła swoich zdolności? Nie miałem pojęcia, jakie posiadała. Do tej pory widziałem tylko tę dziwną kosę i walkę wręcz. Było jeszcze leczenie, ale dało się zauważyć, że rzadko go używała. Po wszystkim wyglądała na wyczerpaną oraz niepewną rezultatu. Kim była? Nie przypominała demona, ale za człowieka też nie mogłem jej uznać. No cóż, już wkrótce miałem poznać odpowiedź. Nie byłem jednak pewien, czy naprawdę tego chcę. Wątpliwości karmiły wyobraźnię różnymi scenariuszami, które niekoniecznie przypadały mi do gustu. Co, jeśli jednak jest demonem? Albo należy do rasy, której istnienia nie będę potrafił zaakceptować? Reakcji nie byłem w stanie przewidzieć. Czasem nie poznawałem siebie. Dawniej twardo stąpający po ziemi i potrafiący poradzić sobie w każdej sytuacji… Grunt usuwał mi się spod stóp, nie chcąc się zatrzymać. Świat dotychczas stanowiący dla mnie abstrakcję niespodziewanie przewrócił życie do góry nogami, sprawiając, że poczułem się zagubiony i bezradny. Bezsilność zabijała od środka. Żywiła się moją frustracją. Z dnia na dzień serce przejmował większy chaos. Nie myślałem już racjonalnie. Do tego bóle głowy, które nasilały się z każdym kolejnym atakiem. Na pewno miały związek z demonami, ale jaki? Być może Raisa znałaby odpowiedź, lecz nie chciałem się z nią dzielić tym faktem. Nie ufałem jej, mimo że zgodziłem się na współpracę.
Tak, jak przewidywałem, dotarcie pod wskazany adres zajęło mi dwie godziny. Niepewnie zadzwoniłem domofonem, czekając na reakcję.
- Kto tam? – Ostry głos zdecydowanie nie należał do czarnowłosej wybawicielki. Nieprzyjemny ton sprawił, że się wzdrygnąłem. Nie chciałbym mieć takiego lokatora.
- Przyszedłem do Raisy.
- Ach, tak. W takim razie wchodź. Znajdziesz ją w ogrodzie. Od wczoraj ciągle tam przesiaduje. – Miałem wrażenie, czy naprawdę w głosie kobiety pojawił się sarkazm? Nie skomentowałem tego, ale nie rozumiałem, o co jej chodziło. Poniekąd sam kochałem ogrody. Wśród kwiatów można było na moment zapomnieć, że rzeczywistość jest trochę bardziej szara i cuchnąca.
Przekroczyłem bramę, po czym ruszyłem we wspomnianym kierunku. Faktycznie tam była. Siedziała na kocu, wąchając piwonie. Śmiałem się z insynuacji Sherry, ale musiałem przyznać, że Raisa była ładna. Szczególnie teraz, kiedy rozpuściła długie, czarne włosy, pozwalając im opaść na ramiona, a nijaką spódnicę zamieniła na błękitną sukienkę po kostki. Przypominała trochę nimfę; ulotna i zwiewna. Gdybym widział ją teraz pierwszy raz, nie uwierzyłbym, że jest w stanie sama pokonać potwora.
- Pięknie tutaj, nieprawdaż? – szepnęła cicho. Pokiwałem głową, chociaż chyba nie chodziło nam o to samo.
- Podejdź i usiądź. Nadeszła pora, by wyjaśnić ci parę rzeczy.

***
        Kolejny miesiąc zajęło mi wyprodukowanie nowego rozdziału.  Ponadto zdaję sobie sprawę, że jest nudny i taki wymęczony. Przepraszam Was strasznie. Mam wrażenie, że się wypalam. A tak na marginesie, w tekście znajduje się bardzo subtelna wskazówka odnośnie Raisy i Shane'a;)
         Rozdział dedykowany Arachne - naprawdę utalentowanej dziewczynie. Wpędzasz mnie w kompleksy swoimi tekstami;) Oby było mi dane czytać ich jak najwięcej.

2 komentarze:

  1. "Alison Red zawsze była silną osobą, dzielnie dźwigającą na barkach nie tylko swoje problemy, ale i przygarniętego dzieciaka[...] Siła psychiczna mojej rodzicielki była większa niż tężyzna niejednego mięśniaka."- te dwa zdanka całkowicie się wykluczają. Skoro Shane został przygarnięty przez Alison, to nie można określić jej jako jego rodzicielki :)
    Innych błędów nie zauważyłam.
    Hmm... no nie powiem, zaskoczyło mnie to, że chłopak jest "wyrzutkiem". Myślałam, że ma swoją rodzinę biologiczną, która niekoniecznie jest normalna. Ale to tłumaczy jego zamknięcie i ubóstwienie samotności.
    Rozdział jakoś dużo akcji nie posiada, ale i tak jest napisany bardzo ładnym językiem, co jest oczywiście na dużego plusa.
    Napisałaś, że jest zawarta jakaś wskazówka co do Shane'a i Raisy. No więc nie wyjawię jej, ale może jednak ją zauważyłam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sherry jest prawdziwą siostrą Shane'a czy 'przyszywaną'?
    Ogólnie ślicznie, jak każdy rozdział ;) Tworzysz rewelacyjne, wyczerpujące opisy ^^ Świetnie c;

    OdpowiedzUsuń