Zaskoczyłem
ją. Wprawdzie twarz wciąż powlekała maska neutralności, ale w zielonych
tęczówkach dostrzegłem zdziwienie i coś jakby poirytowanie. Nic dziwnego.
Pewnie myślała, że jak potulny szczeniaczek zgodzę się na ochronę, dziękując
jednocześnie za wspaniałomyślność. Niedoczekanie! Nie miałem zamiaru
całkowicie jej zaufać. Po raz kolejny uratowała mi tyłek, ale w imię czego? Nie
wierzyłem, by robiła to z dobroci serca. Nikt nie ryzykuje własnego życia, by
pomóc drugiemu bezinteresownie. Byłem niemal pewien, iż jeśli nie zachowam
czujności, w pewnym momencie wbije mi nóż w plecy.
- Nie wiem, co sobie wyobrażasz. Nawet, jeśli
nauczę cię paru ciosów, nie pokonasz demona. Człowiek nie da sobie rady z
potworem – wymruczała, marszcząc lekko czoło.
- W takim
razie czym ty jesteś? I dlaczego tak bardzo starasz się ukryć swoje emocje? -
Niektóre z wielu pytań, które wylęgły się w mej głowie, wreszcie zostały
wypowiedziane głośno. Mogłem tylko mieć nadzieję, że nie zbyje mnie
półsłówkami. Zamilkła, zastanawiając się nad czymś gorączkowo. W ogóle dużo
myślała. Czyżby analizowała każdy krok, decyzję, wypowiedziane słowo? Gdzie w
tym miejsce na instynkt? Nie sądziłem, by była go pozbawiona. Istota
nieposiadająca tego szczególnego podszeptu w umyśle, zostałaby skazana na
klęskę ewolucyjną. A może zbyt mało wiedziałem o tym innym świecie? Zaraz… Nad
czym ja się w ogóle zastanawiałem? Chyba naprawdę zaczynałem tracić rozum.
Miałem swoje problemy. Co mnie obchodziły jakieś stwory?
- Dobrze –
mruknęła, wyrywając mnie z zamyślenia. Poniekąd byłem jej wdzięczny. Chaos
panujący w sercu zbyt odrywał od rzeczywistości. Zazwyczaj twardo stąpałem po
ziemi. Musiałem być w niewesołym stanie, skoro pogrążałem się w rozmyślaniach
jak jakaś zakochana nastolatka marząca o swoim ideale.
- Na co się
tak właściwie zgadzasz?
- Nauczę cię
walczyć. Odpowiem też na pytania, jeśli masz jakieś. Wiesz, gdzie jest
Livinstone 24?
- Jasne, w
końcu mieszkam tu nie od dziś.
- W takim
razie zjaw się tam jutro po południu. –
Nie rozumiałem tej kobiety. Najpierw na mnie naskoczyła, a teraz zgadzała się, jak gdyby nigdy nic. Coś tu było nie tak.
Nagle
poderwała się z ziemi i ruszyła w kierunku głównej ulicy. Tak po prostu, bez
słowa.
- Zaczekaj!
Może…
- Będziemy
mieć na to wystarczająco dużo czasu – przerwała mi. – Teraz powinieneś zająć
się mamą. Zaraz odzyska przytomność. – Miała rację. Musiałem pomóc matce. Wątpiłem,
żeby po tym wszystkim była w stanie dojść do domu o własnych siłach. Z
westchnieniem podniosłem się i skierowałem w stronę mamy, nie zwracając już
uwagi na dziewczynę. Teoretycznie mógłbym obawiać się, że więcej jej nie
zobaczę, ale po co miałaby znikać, skoro zadała sobie tyle trudu, by mnie
odnaleźć i ratować? Niewiadomą pozostawało, czy faktycznie dotrzyma słowa, czy
mnie spławi.
Uklęknąłem
przed ciałem mamy. Faktycznie powoli się wybudzała. Dotychczas śmiertelnie
bladą twarz pokrył lekki rumieniec, a powieki zamrugały nieznacznie, reagując
na światło słoneczne. Musiałem przyznać, iż mi ulżyło. Nie wybaczyłbym sobie,
gdyby bliska osoba zginęła z mojego powodu. Tak, doskonale zdawałem sobie
sprawę, że prawdziwym winowajcą byłem tutaj ja. Potwory polowały na mnie, a
mama została zaatakowana, bo nie chciałem się poddać i grzecznie odprowadzić
przed oblicze ich szefa. Uciekałem, więc sięgnęli po inne sposoby. Dali wyraźny
znak, iż są gotowi na wszystko. Do tej pory ryzykowałem własnym życiem. Nie
przedstawiało większej wartości, więc byłem gotów postawić je na szali. Nie raz
pakowałem się w sytuacje grożące śmiercią. Teraz zaczynali wciągać w cały ten
bałagan rodzinę… To zmieniało postać rzeczy. Na co dzień kłóciłem się z
matką nieustannie, pewnie nieraz sprawiając jej ból swoim krnąbrnym
zachowaniem. W niektóre noce nawet słyszałem cichy szloch dochodzący z
sąsiedniej sypialni. Mogłoby się wydawać, że nie obchodził mnie jej los, ale
naprawdę była kimś ważnym w moim życiu. Nie mogłem pozwolić, by jedyna osoba
przejmująca się losem takiego wyrzutka społeczeństwa jak ja, narażona została
na niebezpieczeństwo. Zbyt wiele znaczyła…
- Shane? –
Cichutki głosik natychmiast przykuł moją uwagę. Brzmiała naprawdę mizernie.
Dziewczyna zapewniła, że wszystko powinna być w porządku, mimo wszystko jednak się
zmartwiłem. Alison Red zawsze była silną osobą, dzielnie dźwigającą na barkach
nie tylko swoje problemy, ale i przygarniętego dzieciaka. Nie widziałem jej
dotąd w tak kiepskim stanie. Cholerne potwory!
- Co się
stało? Czemu leżę na ziemi? Tak strasznie boli mnie głowa… - Podniosła lekko
drżącą dłoń, po czym przyłożyła ją do czoła. Nie przypominałem sobie, żeby
nasza bohaterka mówiła coś o powikłaniach. Nie wiedziałem już, co robić.
Zignorować to?
- Zemdlałaś.
Znalazłem cię, jak wracałem ze szkoły. Powinnaś uważać. Gdybym tędy nie
przechodził, mogłabyś tu tkwić dość długo – mruknąłem w odpowiedzi, starając
się brzmieć przekonująco. Skinęła ze zrozumieniem głową, przymykając powieki.
Musiała być zmęczona…
- Nie
zasypiaj! – warknąłem. Nie byłem zbyt delikatny, ale nie uwierzyłaby w nagłe
nawrócenie. Zawsze rozmawiałem z mamą oschle. Przyzwyczaiłem ją do swojej
złośliwości oraz bezduszności. Niewdzięczny synalek, który zawsze sprawia
problemy... Nie chciałem wyprowadzać jej z błędu. Odgradzałem się murem, by nie
obarczać pani Red własnym cierpieniem.
- Musimy
iść. Nie będziesz przecież leżeć na chodniku. Zresztą, nie mogę sterczeć tu
cały dzień. Oprzesz się o moje ramię i jakoś pójdziemy, dobrze? -
Chwyciłem ją pod ręce i podciągnąłem do góry. Starałem się być delikatny, ale
chyba mi nie wyszło, bo jęknęła cicho. Ledwie stanęła na nogach, zachwiała się
i byłaby upadła, gdybym jej nie złapał. Dopiero po kilku próbach udało mi się
przyjąć pozycję umożliwiającą poruszanie się.
- Dasz radę?
- Nie martw
się. Czuję się już lepiej.
- Skoro tak twierdzisz… - Ruszyliśmy
niepewnie, uważnie stawiając każdy krok. Mama drżała lekko. Widocznie
przeceniała własne siły. Chyba tylko wrodzony upór pchał naprzód ociężałe
kończyny. W takich momentach ją podziwiałem. Siła psychiczna kobiety była
większa niż tężyzna niejednego mięśniaka. Wielki duch w małym ciele.
- Shane, a
zakupy? – Zatrzymawszy się gwałtownie, obejrzałem się za siebie. Przeróżne
produkty walały się dookoła, zaśmiecając krajobraz. Jakby już nie był
wystarczająco paskudny.
- Chyba
sobie żartujesz. Nie ma mowy, żebym to teraz wszystko zbierał i jeszcze
niósł do domu razem z tobą.
- Nie będę
mogła ugotować obiadu.
- Ledwie
trzymasz się na nogach, a myślisz o jedzeniu? Daj spokój, chodźmy już. Obejdę
się bez obiadu i myślę, że ty też. – Nie czekając na odpowiedź, pociągnąłem ją
za sobą. Chyba chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnowała. No tak, znowu
nie byłem posłuszny. Tylko, że tym razem miałem poważny powód. Nie chciałem
ryzykować jej zdrowia dla jakiegoś dania.
Magazyny
znajdowały się w połowie trasy między szkołą a domem. Teoretycznie droga do
naszej posesji powinna zająć jakieś dziesięć minut. Tym razem trwało to pół
godziny. Kiedy stanęliśmy przed furtką prowadzącą do posiadłości, kamień spadł
mi z serca. Po demonach nie było śladu. Pewnie podkuliły ogony po popisie mojej
nowej znajomej. Miałem nadzieję, że dadzą sobie spokój na jakiś czas. Mama
potrzebowała teraz odpoczynku. Poza tym miałem wrażenie, iż kolejny taki atak
nie skończyłby się dobrze. Już ten ledwie przeżyła, a ja mogłem tylko stać i
patrzeć, jak bestia zatruwa jej duszę. Byłem beznadziejny. Nie potrafiłem
walczyć nawet o to, co stanowiło dla mnie wielką wartość.
Z trudem
minęliśmy podwórze. Kobieta słaniała się na nogach, a i ja opadałem z sił.
Niestety, nie mogłem wcielić się w jednego z tych telewizyjnych superbohaterów,
którzy zawsze tryskają energią. Zacisnąwszy więc zęby, szedłem dalej. Na
szczęście nie miałem do pokonania zbyt wielu schodów. Mimo to przed drzwiami
stanęliśmy zmęczeni oraz zdyszani. Namacałem klucze w tylnej kieszeni,
drżącą dłonią przekręcając odpowiedni w zamku. Szczęknął cicho.
- Jesteśmy
na miejscu. Zaprowadzę cię do sypialni, a potem zadzwonię po Meghan. Pomoże ci
dojść do siebie – oznajmiłem, prowadząc ją w kierunku wspomnianego pomieszczenia.
- Myślałam,
że może ty…
- Nie nadaję
się do tego i dobrze o tym wiesz – przerwałem jej, brutalnie pozbawiając
złudzeń. – Ciotka postawi cię na nogi. Najlepiej będzie, jeśli prześpisz się do
czasu jej przyjazdu.
- Dobrze. – Pokręciła z rezygnacją
głową. Chyba pierwszy raz zdarzyło się, iż odpuściła. Może ten demon jednak coś
jej zrobił?
Uchyliłem
wejście do sypialni matki, mrużąc oczy. Oślepiająca biel zdawała się chlubić
swą nieskazitelnością. Wnętrze urządzone było skromnie i w całości w tym
kolorze. Zastanawiało mnie, jakim cudem utrzymywała wszystko w nienagannej
czystości. Wyglądało to tak, jakby nikt tu nie mieszkał. Idealnie posłane
łóżko, fotele przykryte narzutą, na której nie widniała nawet najmniejsza
zmarszczka oraz niewielkie biurko, nie zabrudzone atramentem czy zaśmiecone jak
moje. To wszystko. Żyła w naprawdę spartańskich warunkach. Dawniej próbowałem
ją namówić na zmianę wystroju i dodanie kolorowych elementów, ale zawsze
powtarzała, że biel pomaga jej się zrelaksować. W końcu przestałem próbować.
Nie przesadza się starego drzewa, prawda?
Położyłem
mamę do łóżka, szczelnie okrywając ją kołdrą. Zasnęła niemal natychmiast.
Pogrążona we śnie wyglądała trochę jak Królewna Śnieżka po zjedzeniu zatrutego
jabłka. Śmiertelnie blade piękno: zachwycające, a zarazem przerażające.
Wymknąłem
się po cichu. Teraz pozostawało tylko zadzwonić do ciotki Meghan. Możliwość
porozmawiania z siostrą mamy nie cieszyła mnie specjalnie. Panna Frost była
zupełnym przeciwieństwem Alison: wredna i zgryźliwa. Uważała, że matka zrobiła
błąd, biorąc mnie na wychowanie. Na każdym kroku okazywała, jak wielką
nienawiścią darzy „przybłędę”. Potrafiła zmieszać z błotem lepiej niż niejeden
znajomy. Dawniej przesiąknięte jadem słowa paliły niczym ocet wylany na ranę. Z
czasem jednak uodporniłem się na zaczepki Meghan, zupełnie je ignorując
- Słucham. –
Odebrała już po drugim sygnale. Przełknąłem ślinę. Naprawdę nie cierpiałem z
nią rozmawiać, a teraz jeszcze miałem prośbę. Mogłem sobie wyobrazić pełen
chorej satysfakcji uśmiech, który rozleje się na twarzy maszkary.
- Tutaj
Shane.
- Czego
chcesz tym razem? Doprowadzanie matki do rozpaczy ci nie wystarcza, więc
postanowiłeś pognębić jej siostrę? - Jak zawsze ciepłe powitanie.
Mimowolnie wyrwało mi się westchnienie.
- Nie o to
chodzi. Mogłabyś przyjechać? Mama nie najlepiej się czuje.
- Co z tego?
Chyba możesz się nią zająć. W końcu jesteś wspaniałym, kochającym synkiem,
nieprawdaż? – Ironia w głosie kobiety doprowadzała mnie do szału. Czy nie mogła
po prostu się zgodzić?
- Zjawisz
się czy nie? – Postanowiłem nie dać wciągnąć się w dyskusję. Nastawienia Meghan
do mojej osoby nie można było zmienić. Wywiązałaby się tylko niepotrzebna
kłótnia, a po dzisiejszych wydarzeniach nie miałem na to ochoty.
- Skoro
jestem niezastąpiona… Będę za godzinę. – Trzasnęła słuchawką. A już miałem
powiedzieć coś nieprzyjemnego. Ledwie ugryzłem się w język. Przynajmniej się
zgodziła… Mama miała zapewnioną opiekę i towarzystwo. Mogłem się założyć, że
będę głównym tematem wywodów Meghan. Po raz kolejny będzie przekonywała, żeby
wyrzucić mnie na zbity pysk. W sumie się nie dziwiłem. Wzorem syna to ja nie
byłem.
Powlokłem
się do swojej sypialni. Nie miałem zamiaru czekać na Meghan. Kobieta doskonale
znała rozkład pomieszczeń w domu, więc mogła bez problemu sama trafić do pokoju
mamy. Nie byłem na tyle nierozsądny, by drażnić lwa. No, może czasem, gdy
potrzebowałem się na kimś wyżyć, a była w pobliżu… Uśmiechnąłem się pod nosem.
Kłótnie z ciotką poprawiały mi humor. Brzmiało to niedorzecznie, ale kiedy
patrzyłem, jak twarz jej czerwienieje, a w oczach pojawia się morderczy błysk,
miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Teraz jednak musiałem mieć się na baczności i
trzymać język za zębami, znosząc przytyki. Mama wymagała opieki, a sam nie
umiałbym się nią zająć. Gdyby Meghan odmówiła pomocy… Nie miałem pojęcia, co
bym zrobił.
Przekroczywszy
próg pomieszczenia, które było jedyną ostoją mojej prywatności, rzuciłem się na
niepościelone łóżko. Nie miałem czasu ogarnąć bałaganu. Zresztą i tak rzadko to
robiłem. Zabierałem się za sprzątanie dopiero, kiedy potykanie się co kilka
kroków o leżące na podłodze rzeczy zaczynało mi przeszkadzać. Mama załamywała
ręce, ale nie dotykała niczego od czasu, jak wpadłem w szał, kiedy przestawiła
moje ulubione płyty. Muzyka odrywała mnie od rzeczywistości, pozwalając
zapomnieć o problemach. Była jedyną przyjaciółką.
Przymknąłem
powieki, postanawiając się zdrzemnąć. Ten szalony dzień naprawdę mnie
wykończył. Sen powoli ogarniał członki, przynosząc wytchnienie. Gdyby tak można
było obudzić się i odkryć, że cała ta sytuacja to głupia mrzonka, wytwór
wybujałej wyobraźni…
- Jasne,
mogę sobie pomarzyć – mruknąłem do
siebie, po czym najzwyczajniej w świecie zasnąłem.
***
Kto by
pomyślał, że człowiek obarczony problemami jest w stanie tak długo spać. A może
taki był właśnie efekt poprzednich nieprzespanych nocy? Kiedy się obudziłem,
zegarek wskazywał kilkanaście minut po dwunastej. Oznaczało to, że całe
wczorajsze popołudnie, noc i dzisiejszy poranek przespałem w najlepsze, nie
zdając sobie sprawy, co się dzieje wokół. Zakląłem cicho, zwlekając się z
łóżka. Na popołudnie byłem umówiony z Raisą. Livinstone leżało na
przedmieściach, więc dotarcie tam zajmowało jakieś dwie godziny. Po prostu
cudownie. Jeżeli chciałem znaleźć się tam o jakiejś sensownej porze, musiałem
się pospieszyć.
Zgarnąłem z
półki kilka czystych ubrań i ruszyłem w kierunku łazienki. Już miałem chwycić
za klamkę, kiedy usłyszałem:
- Nareszcie
wstałeś, śpiochu. Sporo czasu ci to zajęło. Już myślałam, że padłeś tam trupem.
Chciałam nawet zadzwonić po pogotowie, ale stwierdziłam, iż nie byłaby to taka
wielka strata. Dostałabym większy pokój... Same pozytywy. – Drobna postać
opierała się nonszalancko o ścianę, wyraźnie się ze mnie naigrawając.
Początkowo nie chciałem wierzyć własnym oczom. Musiałem mieć naprawdę
zaskoczoną minę, bo szatynka parsknęła śmiechem, trzymając się za brzuch. Tak,
to z pewnością ona. Nikt inny nie śmiał się w ten charakterystyczny sposób.
- Co ty tu
robisz, Sherry? Nie miałaś być na uczelni?
- Nie
cieszysz się? Twoja kochana siostrzyczka przyjeżdża w odwiedziny, a ty witasz
ją takim pytaniem? Czuję się urażona – prychnęła, tupiąc nogą. Nie mogłem
powstrzymać uśmiechu. Nic się nie zmieniła przez ostatnie pół roku. Wciąż była
pełną radości dziewczyną o olbrzymim poczuciu humoru. Chociaż ona.
- Co jest,
braciszku? Dawniej zwijałbyś się ze śmiechu. Masz jakieś problemy? – Przyjrzała
mi się badawczo. Może i wyglądała na beztroską śmieszkę, ale ta jej
spostrzegawczość... Wystarczył rzut oka, by stwierdziła, że coś jest nie tak.
- Nic
takiego. To nie dotyczy ciebie.
- Jasne, jak
zawsze odgradzasz się murem.
- Nie
rozmawiajmy o mnie. Lepiej odpowiedz na moje wcześniejsze pytanie. Dlaczego
przyjechałaś? Z Nowego Jorku jest dość daleko. Nie wierzę, że nagle zatęskniłaś
za rodzinką. – Spróbowałem zmienić temat. Nie chciałem, by wiedziała, co tu się
dzieje. Za wiele osób było w to już wciągniętych.
- Meghan
zadzwoniła. Kiedy dowiedziałam się o chorobie mamy, wsiadłam w pierwszy samolot
i oto jestem. Chyba nie myślałeś, że was tak zostawię, prawda? – Mogłem się
domyślić. Ciotka przepadała za Sherry. Nie chciałem wciągać siostry w to
wszystko. Wolałem, żeby ułożyła sobie życie w Nowym Jorku. Zdążyłem
przyzwyczaić się do tego, iż jesteśmy sami z mamą. A teraz nagle się zjawia…
- Jakoś mnie
to nie przekonuje – mruknąłem. Sherry aż do tej pory nie dawała znaku życia,
choć zdawała sobie pewnie sprawę, że matce jest ciężko.
- Możesz
wierzyć albo nie. Zostanę na jakiś czas i zajmę się mamą. O tobie pogadamy
później. Meghan opowiadała mi co nieco, ale mimo wszystko chciałabym usłyszeć
to od ciebie.
- Nie ma o
czym opowiadać – warknąłem, starając się ją zniechęcić. Nie potrzebowałem spowiednika.
- Nie
wykręcisz się. Nie masz nawet prawa odmowy. A teraz zdawało mi się, czy się
spieszyłeś?
- O cholera
– wyrwało mi się. Musiałem mieć niemałe opóźnienie.
- Ładna
jest? – Usłyszałem, zamykając drzwi łazienki. Postanowiłem zachować
dyplomatyczne milczenie. Stała chwilę pod drzwiami, oczekując na odpowiedź.
Nagle wybuchnęła śmiechem.
- A więc
jest. W takim razie życzę powodzenia. – Odeszła, stukając obcasami. Czy to się
czasem nie nazywa nadinterpretacja faktów? Przecież nic nie powiedziałem…
Pokręciłem głową. W gruncie rzeczy brakowało mi Sherry. Wnosiła radość do
naszego posępnego domu. Przypominała promyczek słońca wyglądający zza chmur po
długiej ulewie.
Uporanie się
z toaletą zajęło mi jakąś godzinę. Wybiegłem z domu, życząc siostrzyczce miłego
dnia. Przez ten pośpiech nie usłyszałem nawet, czy coś odpowiedziała.
Livinstone 24… Przed oczami stanęła mi luksusowa willa z ogrodem. Nieźle.
Dziewczyna musiała być bogata albo dobrze się ustawiła. Może użyła swoich
zdolności? Nie miałem pojęcia, jakie posiadała. Do tej pory widziałem tylko tę
dziwną kosę i walkę wręcz. Było jeszcze leczenie, ale dało się zauważyć, że
rzadko go używała. Po wszystkim wyglądała na wyczerpaną oraz niepewną
rezultatu. Kim była? Nie przypominała demona, ale za człowieka też nie mogłem
jej uznać. No cóż, już wkrótce miałem poznać odpowiedź. Nie byłem jednak
pewien, czy naprawdę tego chcę. Wątpliwości karmiły wyobraźnię różnymi
scenariuszami, które niekoniecznie przypadały mi do gustu. Co, jeśli jednak
jest demonem? Albo należy do rasy, której istnienia nie będę potrafił
zaakceptować? Reakcji nie byłem w stanie przewidzieć. Czasem nie poznawałem
siebie. Dawniej twardo stąpający po ziemi i potrafiący poradzić sobie w każdej
sytuacji… Grunt usuwał mi się spod stóp, nie chcąc się zatrzymać. Świat
dotychczas stanowiący dla mnie abstrakcję niespodziewanie przewrócił życie do
góry nogami, sprawiając, że poczułem się zagubiony i bezradny. Bezsilność zabijała
od środka. Żywiła się moją frustracją. Z dnia na dzień serce przejmował większy
chaos. Nie myślałem już racjonalnie. Do tego bóle głowy, które nasilały się z
każdym kolejnym atakiem. Na pewno miały związek z demonami, ale jaki? Być może
Raisa znałaby odpowiedź, lecz nie chciałem się z nią dzielić tym
faktem. Nie ufałem jej, mimo że zgodziłem się na współpracę.
Tak, jak
przewidywałem, dotarcie pod wskazany adres zajęło mi dwie godziny. Niepewnie
zadzwoniłem domofonem, czekając na reakcję.
- Kto tam? –
Ostry głos zdecydowanie nie należał do czarnowłosej wybawicielki. Nieprzyjemny
ton sprawił, że się wzdrygnąłem. Nie chciałbym mieć takiego lokatora.
-
Przyszedłem do Raisy.
- Ach, tak.
W takim razie wchodź. Znajdziesz ją w ogrodzie. Od wczoraj ciągle tam
przesiaduje. – Miałem wrażenie, czy naprawdę w głosie kobiety pojawił się
sarkazm? Nie skomentowałem tego, ale nie rozumiałem, o co jej chodziło.
Poniekąd sam kochałem ogrody. Wśród kwiatów można było na moment zapomnieć, że
rzeczywistość jest trochę bardziej szara i cuchnąca.
Przekroczyłem
bramę, po czym ruszyłem we wspomnianym kierunku. Faktycznie tam była. Siedziała
na kocu, wąchając piwonie. Śmiałem się z insynuacji Sherry, ale musiałem
przyznać, że Raisa była ładna. Szczególnie teraz, kiedy rozpuściła długie,
czarne włosy, pozwalając im opaść na ramiona, a nijaką spódnicę zamieniła na
błękitną sukienkę po kostki. Przypominała trochę nimfę; ulotna i zwiewna.
Gdybym widział ją teraz pierwszy raz, nie uwierzyłbym, że jest w stanie sama pokonać
potwora.
- Pięknie
tutaj, nieprawdaż? – szepnęła cicho. Pokiwałem głową, chociaż chyba nie
chodziło nam o to samo.
- Podejdź i
usiądź. Nadeszła pora, by wyjaśnić ci parę rzeczy.
***
Kolejny miesiąc zajęło mi wyprodukowanie nowego rozdziału. Ponadto
zdaję sobie sprawę, że jest nudny i taki wymęczony. Przepraszam Was
strasznie. Mam wrażenie, że się wypalam. A tak na marginesie, w tekście
znajduje się bardzo subtelna wskazówka odnośnie Raisy i Shane'a;)
Rozdział dedykowany Arachne - naprawdę utalentowanej dziewczynie.
Wpędzasz mnie w kompleksy swoimi tekstami;) Oby było mi dane czytać ich
jak najwięcej.
"Alison Red zawsze była silną osobą, dzielnie dźwigającą na barkach nie tylko swoje problemy, ale i przygarniętego dzieciaka[...] Siła psychiczna mojej rodzicielki była większa niż tężyzna niejednego mięśniaka."- te dwa zdanka całkowicie się wykluczają. Skoro Shane został przygarnięty przez Alison, to nie można określić jej jako jego rodzicielki :)
OdpowiedzUsuńInnych błędów nie zauważyłam.
Hmm... no nie powiem, zaskoczyło mnie to, że chłopak jest "wyrzutkiem". Myślałam, że ma swoją rodzinę biologiczną, która niekoniecznie jest normalna. Ale to tłumaczy jego zamknięcie i ubóstwienie samotności.
Rozdział jakoś dużo akcji nie posiada, ale i tak jest napisany bardzo ładnym językiem, co jest oczywiście na dużego plusa.
Napisałaś, że jest zawarta jakaś wskazówka co do Shane'a i Raisy. No więc nie wyjawię jej, ale może jednak ją zauważyłam :)
Sherry jest prawdziwą siostrą Shane'a czy 'przyszywaną'?
OdpowiedzUsuńOgólnie ślicznie, jak każdy rozdział ;) Tworzysz rewelacyjne, wyczerpujące opisy ^^ Świetnie c;