Rozdział 4

   


Długie, białe włosy tańczyły na wietrze. Wiły się niczym węże wykonujące jakiś niezrozumiały dla człowieka taniec. Może świętowały zwycięstwo? A może opłakiwały bliskich? W każdym razie z pewnością dawały się porwać szaleństwu żywiołu. Biel na tle wszechobecnej czerni… Wyglądały trochę jak anioły, które zanurzyły się w odmętach Piekła. Zwiastuny nadziei, dzieci jasności… Niesamowity widok.
Właściciel niezwykłych pukli nie był aniołem. Prawdę mówiąc, nienawidził ich z całego serca. Nie mógł patrzeć na te dumne twarze oraz pełne wyższości spojrzenia. Przeklęty snoby! Pomyśleć, że całkiem niedawno jeszcze… Potrząsnął lekko głową, nie chcąc zatapiać się we wspomnieniach napawających go wstrętem.  Stanowiły przeszłość, a teraz najważniejsze było skupić się na zadaniu. W końcu, po tylu latach bezowocnych poszukiwań, udało mu się odnaleźć cel. Obecnie przebywał w tym niewielkim miasteczku rozpościerającym się u jego stóp. Najpierw miał zamiar niezwłocznie przystąpić do akcji i zakończyć całą tę farsę, ale… No właśnie. Kolejna istota, którą gardził, zdążyła położyć na nim swoją łapę. Działania Śmierci mieszały mu szyki. Nie mógł tak po prostu wtargnąć do Sorrow. Potrzeba było sprytnego planu, tylko że jakoś żaden nie przychodził mu do głowy. Musiał czekać na odpowiedni moment.
***
Jeszcze tylko pięć minut.  Czas do dzwonka dłużył się niemiłosiernie, doprowadzając do szewskiej pasji. Udawało mi się jednak utrzymywać na twarzy wyraz względnego opanowania. W końcu trenowałam to latami. Przechodziłam przez mordercze próby i testy, usiłując stać się idealnym Posłannikiem. Niestety, nadal nie potrafiłam na tyle wyciszyć wnętrza, by stało się całkiem obojętne i wyważone. Wytrenowana mimika skrywała gotujące się z niecierpliwości serce. Nawet kolejne bury od Czcigodnej nie pomogły. Byłam tylko ludzką duszą. Nie miałam możliwości osiągnąć takiej perfekcji jak istoty będące Posłannikami od samego początku swojego istnienia.
- Nareszcie! – wyrwało mi się, gdy ostry dźwięk przeciął ciszę. Zgarnęłam książki do torby i biegiem ruszyłam w kierunku wyjścia, nie zwracając uwagi na nową koleżankę, która chyba usiłowała mi coś powiedzieć. Wydawała się sympatyczna. Miałam ochotę się zaprzyjaźnić, ale nie mogłam. Tworzenie więzi nie miało sensu, skoro po wykonaniu zadania wrócę do Sementii. Cierpiałaby i ona, i ja. Musiałam skupić się na celu tej wyprawy, by jak najszybciej to zakończyć. Przebywanie wśród grupy ludzi mi nie służyło. Rozdrapywało jedynie stare rany oraz  wzbudzało tęsknotę.
Klasę opuściłam jako jedna z pierwszych. Pozostawało tylko poczekać, aż on też wyjdzie. Oparłam się o ścianę naprzeciwko, uważnie obserwując mijających mnie uczniów. Uśmiechali się radośnie, dyskutując o sprawach typowych dla nastolatków. Chłopcy emocjonowali się ostatnim meczem piłki nożnej, opowiadając przebieg poszczególnych akcji, żywo przy tym gestykulując. Dziewczynki przeżywały wczorajszy odcinek popularnej telenoweli, zachwycając się urodą aktorów. Zdusiłam westchnienie. To było takie… normalne. Piękne w swej przeciętności. Żałowałam, po raz kolejny zresztą, że jako człowiek nie zauważałam uroku dni codziennych. Teraz było już za późno.   
Shane pojawił się w drzwiach jako ostatni. Ze znudzoną miną przemykał spojrzeniem po twarzach uczniów. Szukał mnie, czułam to.  Pytanie tylko czy po to, żeby porozmawiać, czy móc umknąć niepostrzeżenie. Sądząc po zachowaniu w czasie lekcji, obstawiałam to drugie. Kompletnie mnie ignorował, choć wpatrywałam się w niego niemal cały czas. Nie mogłam pozwolić mu się wymknąć. Czas uciekał, a ja jeszcze nic nie zrobiłam. Tymczasem demony na pewno stawały się coraz bardziej uciążliwe. Nie chciałam nawet myśleć, co by było, gdyby go opętały.   
Korzystając z tego, że mnie nie dostrzegł, podeszłam cicho i położyłam mu rękę na ramieniu. Drgnął lekko. Zacisnęłam palce na barku chłopaka, dając sygnał, żeby nie próbował ucieczki.
- Możemy porozmawiać? – spytałam szeptem. Zesztywniał.
- Chyba nie mamy o czym – warknął. Sytuacja wyglądała gorzej niż myślałam. Przewidywałam strach, może niechęć, ale to była wściekłość. Totalna nienawiść. Nie wiedziałam, co ją wywołało. Czyżby nadal miał mnie za demona? Nie, przecież widział, jak z nim walczyłam. W takim razie co?
- Myślę, że jednak parę tematów by się znalazło. Szczególnie, że zostawiłeś mnie tam na pastwę losu po tym, jak uratowałam ci życie. Mógłbyś chociaż posłuchać, co mam ci do powiedzenia. – Zamilkłam, oczekując na odpowiedź. Posunęłam się do podłego szantażu emocjonalnego, ale nie miałam wyboru. 
- Nie prosiłem cię o to – szepnął po chwili. – Zostaw mnie w spokoju i wracaj tam, skąd przybyłaś.  – Zacisnęłam dłonie w pięści, próbując opanować wybuch złości. Jakiż on  uparty!
- Myślisz, że jak powiesz tak demonom, to grzecznie sobie pójdą? Chyba nie jesteś aż tak naiwny.
- Demonom? – Zawahał się. Widocznie nie zdawał sobie sprawy, z czym ma do czynienia. – To nie twój problem. Na razie – dodał, wyrywając się z uścisku. Patrzyłam, jak idzie w kierunku wyjścia, nie mogąc otrząsnąć się ze zdziwienia. Co za człowiek! Nie zadał żadnych pytań, nie próbował dowiedzieć się więcej o tych potworach. On się nawet nie przejął! Poszedł sobie, ot tak, nie przejmując się tym, że za chwilę może zostać zaatakowany. Zdusiłam przekleństwa cisnące się na usta i ruszyłam za nim, dusząc w zarodku poczucie winy wywołane złamaniem regulaminu szkolnego. Gdybym pozwoliła mu teraz odejść, najprawdopodobniej nie odnalazłabym go ponownie tak szybko. Przepadłby jak kamień w wodę, narażając siebie na niebezpieczeństwo, a na mnie ściągając gniew Śmierci. Na samą myśl zadrżałam. Czcigodna nie unosiła się zbyt często, ale gdy już komuś udało się ją rozzłościć…  Nie chciałam o tym myśleć. Miałam cel do zrealizowania i nie mogłam rozpraszać się mało optymistycznymi wizjami.
Marsz powoli przechodził w trucht. Spodziewałam się zobaczyć go za zakrętem, ale widocznie biegł całą drogę, bo już go nie było. A taki wydawał się opanowany. Uśmiechnęłam się pod nosem. Coś nas jednak łączyło. Kryliśmy prawdziwe uczucia za maską opanowania, nie chcąc pokazywać innym słabości.
Wybiegłam na szkolny dziedziniec, szukając wzrokiem sylwetki chłopaka. Mijał szkolną bramę. Niedobrze. Plac był zatłoczony. Przejście przez plątaninę ludzi zajmowało sporo czasu, tymczasem Shane mógł zniknąć.  Szczwany lis!  Doskonale wiedział, co zrobić, żeby opóźnić pościg.  Biorąc pod uwagę, czym się zajmował, chyba nie powinno mnie to dziwić. Pewnie niejednokrotnie uciekał przed policją. Tylko, że ze mną tak łatwo nie było. Zdążyłam poznać jego aurę, gdy położyłam rękę na ramieniu chłopaka.
Nie miałam wielkiego wyboru. Użycie mocy w tym tłumie nie wchodziło w grę. Musiałam wydostać się za furtkę. Pewnie ruszyłam przed siebie, starając się omijać stojące tu i ówdzie grupki. Nie zawsze mi się udawało. Przekleństwa oraz  złorzeczenia sypały się gęsto, wywołując rumieniec zażenowania na twarzy. Nie ma to jak udany pierwszy dzień w szkole. Zdążyłam do siebie zrazić połowę uczniów, w tym kilku  gwiazdek, które rzucały mi na pożegnanie spojrzenia mówiące, iż na inwektywach się nie skończy.
Po kilkunastu minutach, bogatsza o parę siniaków, wypadłam na ulicę. Tak, jak się spodziewałam, nie było go. Przymknęłam oczy, usiłując skupić się na powietrzu i jednocześnie dziękując losowi, że dzień był bezwietrzny. Aura to tak naprawdę swoisty zapach wyczuwalny tylko wtedy, gdy się go poszukuje, o właściwościach podobnych do ludzkich aromatów. Przy wietrze albo po długim czasie zanikał, mieszając się z otaczającym powietrzem na tyle, że nie sposób ich odróżnić. Jedyną różnicą w odczytywaniu czyjejś aury było to, że jeśli nagromadzono w niej jakieś emocje, mogłam to poczuć. Na przykład mordercze żądze demonów wywoływały dreszcze, dlatego wiedziałam, iż się zbliżają, nawet zanim dotarł do mnie zapach ich aury. Nie było to przyjemne, ale ułatwiało pracę. Mogłam się odpowiednio przygotować  jeszcze przed atakiem.
W przypadku Shane’a brakowało uczuć na tyle silnych, by wywołać u mnie jakąś reakcję. Za to aura pachniała dość intensywnie mieszanką szafranu i wina. Niemal odurzała. Żałowałam, że nie próbowałam jej wcześniej wychwycić. Poniekąd fascynowała. Nie spotkałam się z czymś takim nawet u demonów, choć szafran zdecydowanie był cechą charakterystyczną aury moich największych wrogów. Interesujące, ale nie miałam czasu, by zastanowić się nad tym głębiej. Reda należało odnaleźć, a każda sekunda oddalała mnie od niego. W dodatku zapach mógł wyparować…  Puściłam się biegiem, usiłując nie tracić tropu. Nigdy nie byłam w tym zbyt dobra. Adrenalina wywołana pościgiem wytrącała mnie z równowagi na tyle, że często zapominałam o celu, byle biec.  Próbowałam sobie przypomnieć, czego mnie uczono w Sementii na temat tropienia, ale w głowie ziała pustka.  Po prostu biegłam za zapachem. Chcąc nie chcąc musiałam przyznać, że intensywność aury Shane’a  była pomocna.
Nagle coś się zmieniło. Serce ścisnęło jakieś dziwne uczucie… Przytłaczający ciężar zwalił się na głowę, zniechęcając do dalszego działania. Podświadomie zdawałam sobie sprawę, że chłopak ma kłopoty i to dość poważne.  Dodatkowo ciało objęły ciarki, a powietrze niosące ze sobą woń spalenizny doprawionej szafranem potwierdziło podejrzenia. Znowu demon. Czego mogli chcieć od tego człowieka, że podążali za nim krok w krok, nie atakując  i nie próbując zatruć? Kolejne pytanie bez odpowiedzi. Wydawałoby się, iż bezsensem jest ich zadawanie, ale cała ta sytuacja zaczynała mnie przerastać. Wykonywałam misję, nie znając jej przyczyny, celu, ani pochodzenia osobnika, któremu biegłam na ratunek. Nie wiedziałam, na czym stoję. Pierwszy raz wykonywałam zadanie nie polegające na prostym schemacie: wytrop-zniszcz albo odnajdź-odeślij. Tajemnice mnożyły się, niejako osaczały. Nie byłam głupia. Domyślałam się, że za niewinnie wyglądającym poleceniem kryje się jakaś grubsza sprawa.
Skręciłam w kolejną uliczkę, próbując zagłuszyć wątpliwości. O czym ja w ogóle myślałam? Cel, którego tak długo szukałam, mógł już nie żyć, a ja roztrząsałam sprawy nie wymagające pośpiechu.
- Zostaw ją, draniu. – Pełen desperacji głos dochodził zza magazynu artykułów papierniczych. Natychmiast udałam się w tamtym kierunku, wyczuwając jednocześnie, że zarówno aura Shane’a,  jak i demona spotężniały. Był też ktoś jeszcze. Delikatny, kwiatowy zapach nikł z każdą sekundą. Nie wyglądało to najlepiej.
Za budynkiem znajdował się dziedziniec. Zatrzymałam się jakieś kilka metrów od Shane’a i zamarłam. Demon trzymał w swych brudnych łapskach nieprzytomną kobietę, sącząc jej jad w głąb duszy. Trwać musiało to dłuższy czas, bo twarz ofiary nabrała koloru kredy.  Cholerne potwory!
- Puszczaj ją i odejdź. Chyba, że wolisz zginąć. – Lodowaty ton głosu przeciął ciszę. Gniew w moim przypadku nie był gwałtownym płomieniem, trawiącym wszystko, co spotka na drodze. Przypominał bardziej zimną furię. Skuwał serce lodem, zagłuszając wszelkie zahamowania. Życie wroga stawało się przeszkodą, którą trzeba było usunąć za wszelką cenę.
- Kto niby miałby mnie zabić? Chyba nie mówisz o sobie, dziewczynko? – zaśmiał się, przyciągając ciało mocniej do siebie. Wyraźnie naigrawał się ze mnie. Biedaczek… Nie miał pojęcia, z kim zadarł.
- A więc wybierasz śmierć. Dobrze, spełnię twoje życzenie – wymruczałam. Wprawdzie nie mogłam użyć mocy Selene w ludzkiej postaci, ale miałam jeszcze sztylet. Delikatnie wysunęłam go zza pochwy sprytnie umocowanej na podwiązce. Metal zalśnił lekko w promieniach słońca.
- Cóż to? Masz zamiar rzucić się na mnie z tym nożykiem? Zabawna jesteś, ale skoro chcesz… Nie mam nic przeciwko drugiemu daniu. – Zignorowałam zaczepkę, powoli ruszając w jego stronę. Na szczęście był na tyle głupi, by wypuścić kobietę z rąk. Pewnie myślał, że szybko sobie ze mną poradzi i do niej wróci. Idiota. Naprawdę rzadko trafiały mi się demony, które całkowicie bagatelizowały zagrożenie.
- Zajmij się nią – mruknęłam, mijając Shane’a. Przez moment myślałam, że się nie ruszy. Stał jak zahipnotyzowany, wpatrując się w napastnika. W końcu coś się w nim odblokowało. Kątem oka dostrzegłam tylko, jak pada na kolana przed kobietą, mocno tuląc omdlałe ciało i szepcąc. Musiał ją znać… 
Postanowiłam szybko to zakończyć. Zaatakowaną należało się zająć, zanim jad ogarnie całą duszę. Demon wyglądał na jednego ze słabszych. Nie miał nawet ludzkiej postaci. Przypominał bardziej psa stojącego na dwóch nogach z jaszczurzym ogonem. Tylko po co wysyłali taką maszkarę? Musieli już wiedzieć o mojej obecności, więc jeśli chcieli schwytać Shane’a, to dlaczego powierzyli misję demonowi niższego rzędu? Kolejne pytania… Westchnęłam. Nie miałam teraz czasu tego roztrząsać.  
Zaczęliśmy się okrążać jak dwa wilki. Szkaradną twarz potwora wykrzywiał pełen arogancji uśmiech. Rozczapierzył potężne palce, wyciągając  długie, zaostrzone na końcach pazury. Broń miał całkiem niezłą, ale wątpiłam, by potrafił się nią posługiwać. Ujęłam sztylet tak, że ostrze znalazło się w poziomie, po czym wystartowałam. Biegłam prosto na niego. Już miały mnie dosięgnąć szpony… Słyszałam nawet triumfalny śmiech przeciwnika, gdy zmieniłam strategię, błyskawicznie przenosząc się na tyły demona i wbijając nóż aż po rękojeść. Czarna posoka spłynęła po grzbiecie. Przeraźliwy ryk sprawił, że na usta wpłynął mi uśmiech.
- Zabawna, tak? – Jednym sprawnym ruchem wyciągnęłam ostrze. Jeszcze jedno cięcie… Zamachnęłam się, by zadać ostateczny cios, ale nagle demon zniknął. Rozejrzałam się wokół, by sprawdzić, czy nie kryje się gdzieś z zamiarem nagłego uderzenia, ale nie został po nim ślad. No, może z wyjątkiem ubrudzonego sztyletu.
Zła, że nie udało mi się do końca pokonać przeciwnika, podbiegłam do pozostawionej samym sobie dwójki. Shane nadal ściskał bezwładne ciało. W oczach lśniły mu łzy, ale starał się nie rozklejać.
- Kim ona jest? – zapytałam cicho, przyklękając przy chłopaku.
- To moja mama – szepnął, nie próbując już zbyć mnie nieprzyjemną odzywką. To wszystko wyjaśniało. Zaczynały posuwać się do szantażu. Parszywe bestie.
- Mógłbyś się na chwilę przesunąć? Mogę jej pomóc, ale muszę działać szybko.
- Czy ona… może umrzeć?  - spytał ze ściśniętym gardłem. Naprawdę bał się o tę kobietę…
- Nie, ale jeśli tak to zostawię, jej dusza przesiąknie złem. Stanie się osobą całkowicie bezduszną. Początkowo nie zauważysz zmiany, ale później… Po prostu nie będzie taka sama, rozumiesz?
- Staram się. - Odszedł na kilka kroków i opadł na ziemię. Był całkowicie rozbity.
Czas uciekał. Ułożywszy kobietę na plecach, przyłożyłam dłonie w miejscu, gdzie powinno znajdować się serce.  Zazwyczaj oczyszczaliśmy za pomocą Kosy, ale teraz nie mogłam jej użyć. Musiałam powrócić  do pierwotnego sposobu. Magia była niebezpieczna oraz zawodna, ale w tym momencie stanowiła jedyną szansę.
- Bogowie Góry i Dołu, panowie Życia i Śmierci. Przyzywam Waszą moc, by uwolnić duszę od Przeklętych. Harakasji umhuki derwoleoki masakahgi.* – Moc przepłynęła przez moje ciało, niemal wyciskając łzy. Ból opanowujący osobę odprawiająca rytuał był kolejnym powodem, dla którego wybraliśmy Kosy. Teraz go zbagatelizowałam, z ulgą obserwując, jak białe światło wnika do wnętrza kobiety.  Teoretycznie wszystko się udało.  Na efekty pozostawało poczekać. 
- Skończyłaś? – Chłopak podszedł i usiadł obok.
- Tak. Powinno być dobrze, ale potrzeba czasu. Wszystko będzie jasne, gdy się obudzi.
- Rozumiem. – Zapadła przytłaczająca cisza. Chciałam go pocieszyć, podnieść na duchu, ale nie miałam pojęcia, jak.  W tej sytuacji słowa zdawały się zbyt błahe. Co mu po wyrazach współczucia, kiedy niemalże potępiono jego matkę? Tak to właśnie wyglądało. Osoby zatrute przez demony stawały się okrutne i prawie zawsze trafiały do Piekła. Zdarzały się wprawdzie wyjątki, ale rzadko. Potwierdzały jedynie ponurą regułę.
- Wysłucham cię, ale pod jednym warunkiem. – Słowa Shane’a sprowadziły mnie na ziemię. Miałam ochotę mu przyłożyć. Po raz drugi uratowałam życie i to nie tylko jego, a ten jeszcze stawiał warunki. Naprawdę zaczynał mnie denerwować.  Czy nie dałam wystarczających dowodów na to, że jestem po tej samej stronie oraz  pragnę pomóc? Czemu wciąż nie chciał mi zaufać?
- Jakim? – spytałam po dłuższej chwili, usiłując nie wybuchnąć. Spojrzałam mu prosto w oczy. Odbijało się w nich zdecydowanie.
- Naucz mnie walczyć.

***
Coś mnie tu długo nie było... Przepraszam Was strasznie, ale pisałam to opowiadanie od początku. Po prostu uznałam, że Raisa nie jest taka, jak być powinna. Wszystkie poprawki są już wprowadzone do poprzednich rozdziałów, więc radziłabym przynajmniej zerknąć, aczkolwiek fabuła nie zmieniła się w jakiś zasadniczy sposób.
Rozdział dedykowany wszystkim osobom, które czekały. Oby Was nie rozczarował.
* "Harakasji umhuki derwoleoki masakahgi." - "Odejdźcie przeklęte dzieci nocy."


      

1 komentarz:

  1. No ładnie. Demony posuwają się za daleko. Chcąc Shane'a, próbują odebrać mu jedyną chyba osobę, którą kocha. Po tej sytuacji i uratowaniu jego matki przez Raisę na pewno obdarzy ją choć odrobinką zaufania. I wykazał się , że tak powiem inteligencją, prosząc ją o to, aby nauczyła go walczyć. W końcu będzie mógł sam zacząć się bronić.
    Pozostaje jeszcze jedynie kwestia tego demona. Tak jak mówi Raisa, dlaczego wysyłają słabeuszy, żeby schwytali kogoś, kto potencjalnie jest bardzo ważną postacią? A może w tym wszystkim nie chodzi jedynie o chłopaka, a o coś więcej? O kogoś więcej?
    No cóż, tego dowiemy się z dalszej części :)

    OdpowiedzUsuń