Nie miałam pojęcia, ile czasu
spędziłam w śpiączce. Godziny, dni, a może nawet dłużej… Trucizna, którą
uraczył mnie demon, była dość mocna. Wątpiłam, by organizm błyskawicznie sobie
z nią poradził. Nawet, gdy już się obudziłam, czułam, jak resztki palącej substancji
dogorywają w ciele. Przeklęty Arathier! Straciłam przez niego i cenny czas, i
chłopaka. Po celu nie było ani śladu. Tak po prostu uciekł… Pokręciłam głową z
dezaprobatą. Spodziewałam się czegoś więcej po wybrańcu Czcigodnej.
Kolejny dzień budził się do
życia. Złociste Słońce rozpraszało resztki nocy chowającej się jeszcze po
kątach. Tu i ówdzie z domów wymykali się ludzie śpieszący się do pracy. Ja też musiałam się
zbierać. Skoro doszło do spotkania z Redem, mogłam wreszcie przybrać widzialną
powłokę. Ułatwiało mi to zadanie. Możliwość popytania wśród ludzi dawała
duże prawdopodobieństwo odnalezienia chłopaka w krótkim czasie, a na tym mi
teraz zależało. I tak miałam spore opóźnienie.
Podniosłam się, ignorując łupanie
w czaszce. Nie czuliśmy chłodu, ciepła, dotyku, ale za to ból był doznaniem
dość intensywnym. Podobno miał wskazywać, gdzie znajdują się obrażenia i jak są
duże… Uśmiechnęłam się delikatnie. Nie przekonywał mnie ten argument, ale
niewiele miałam do powiedzenia. To Śmierć ustalała zasady, które nie podlegały
dyskusji. Bezwzględne podporządkowanie było obowiązkiem Posłannika.
Niesubordynowanych wyrzucano z Sementii, skazując na wieczne wygnanie. Ostatnim
razem taka sytuacja zdarzyła się pięćdziesiąt lat temu. Banita nie przetrwał
nawet tygodnia. Zniknął, pozostawiając po sobie tylko historię będącą
przestrogą dla innych. Nikt potem nie odważył się na podobny krok.
Ruszyłam przed siebie,
obierając kierunek na wschód. Nie mogłam przeprowadzić materializacji na środku
ulicy. Nasze istnienie było tajemnicą, którą człowiek poznawał dopiero w
godzinie przejścia. Pojawiająca się znienacka dziewczyna w dziwacznym stroju
mogłaby wzbudzić podejrzenia, dlatego musiałam odnaleźć dom Mortengai – ludzkiego współpracownika Śmierci,
który przyrzekł bezwzględne posłuszeństwo w zamian za życie. Wieczny odpoczynek
kandydatów na Mortengai zawsze wiązał się z tragicznym wydarzeniem: wypadkiem,
nieprzemyślanym samobójstwem albo morderstwem. Gdy ich godzina wybijała,
otrzymywali drugą szansę. Czcigodna proponowała im współpracę, obiecując
chronić do późnej starości. Niewielu się zgadzało, ale ci, którzy zdecydowali
się zawrzeć umowę, wracali. Ludzie nazywali to śmiercią kliniczną i powiązywali
z działaniem Boga, nie mając pojęcia, jak bardzo się mylą.
Miejscowe Mortengai mieszkało
na przedmieściach Sorrow. Dotarcie tam zajmowało jakieś kilkadziesiąt minut.
Mijałam coraz liczniejsze grupki ludzi: młodzież idącą do szkoły lub na wagary,
starsze panie zmierzające do kościoła... Byli tacy beztroscy, zajęci wyłącznie
swoimi sprawami. Zazdrościłam im. Próbowałam zignorować lekkie ukłucie w
okolicy serca, ale tutaj, na Ziemi, przychodziło mi to z trudem. Zbyt wiele wspomnień
wiązało się z ludzkim życiem.
Przystanęłam przed dość dużym
domem jednorodzinnym. Zgodnie z danymi właśnie tu miałam znaleźć azyl na czas
wykonywania misji. Jasnożółty budynek prezentował się całkiem przyzwoicie.
Bardziej jednak zaintrygował mnie otaczający go ogród. Przekroczyłam pomalowaną
na czarno, żelazną furtkę, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. W końcu ludzie
nie projektowali alarmów przeciwdziałających włamaniom Posłanników. Gdyby tak
było, zapewne doszłoby do przeludnienia, a średnia wieku znacznie by wzrosła.
Niewiara zaślepiała ich, czyniąc z nas postaci fantastyczne. A mogliby przecież
walczyć z nadciągającym końcem. Gdyby tylko otworzyli oczy na rzeczy
pozaziemskie…
Pobiegłam w kierunku pachnącego
tysiącem kwiecia skrawka ziemi, czując dziecinną radość. Kochałam ogrody. Były
jak fragment bajkowego świata w środku szarej rzeczywistości. Jako dziecko
często przesiadywałam na huśtawce w przydomowym ogródku, zatapiając się w
marzeniach o księżniczkach i marmurowych pałacach. W otoczeniu kolorowych
kwiatów łatwiej wyobrazić sobie, że dobro zawsze zwycięża. Tak też czułam się i
teraz. Przyszłość od razu wydała się mniej złowieszcza, a cele możliwe do
osiągnięcia. Optymizm. Od tak dawna go
nie przejawiałam…
- Hej! Co tu robisz? Wynoś się
albo zadzwonię na policję! – Nieprzyjemny głos wyrwał mnie z błogiego stanu.
Rzuciłam nieznajomej rozwścieczone spojrzenie. Nie lubiłam, gdy ktoś nagle
przerywał mi rozmyślania. Kobieta przystanęła. Trochę śmiesznie wyglądała
w różowym szlafroku i kapciach. Chyba nie wiedziała, co zrobić. Od całej sylwetki
biło niezdecydowanie oraz przerażenie. A więc mnie rozpoznała… Musiała być
Mortengai, którego szukałam.
- Jesteś od niej, prawda? –
spytała cicho, podchodząc bliżej. Zmarszczyłam brwi. Czyżbym wyczuwała nutkę niechęci?
- Jeżeli masz na myśli
Czcigodną, to tak. Ty zawarłaś umowę?
- Owszem. Mniemam, że jesteś
Posłanniczką i mam udostępnić ci swoje usługi? – Westchnęłam z niezadowoleniem.
Prawie każdy Mortengai reagował niezadowoleniem, gdy nadchodziła pora
wywiązania się z danego słowa.
- A więc wiedziałaś, że
przybędę?
- Wypatruję cię od jakiegoś
czasu. Według danych miałaś pojawić się dwa dni temu. – To wszystko wyjaśniało.
Byłam nieprzytomna całe dwa dni! Chłopak mógł już być daleko stąd.
- Miałam małe opóźnienie.
- Rozumiem. Chodź za mną. Zaprowadzę cię do
pokoju. – Ruszyła przodem. Z żalem opuszczałam ogród, ale perspektywa
mieszkania w jego sąsiedztwie naprawdę mnie cieszyła.
Wejście znajdowało się po
drugiej stronie domu. Zgrabne, dębowe drzwi nie wydały najmniejszego dźwięku,
gdy kobieta szarpnęła mocno za klamkę. Przekroczyłam próg, rozglądając się z
ciekawością. Hol urządzony był gustownie. Jasnobeżowe ściany rozświetlały przestrzeń,
a niewielka drewniana szafka zdobiona kwiatowym wzorem, dodającym jej czegoś
szlachetnego, pasowała idealnie. Uśmiechnęłam się delikatnie. Podczas misji
zdarzało mi się sypiać w domach różnych Mortengai, ale jeszcze żaden nie wywarł
na mnie tak dobrego pierwszego wrażenia. Miałam nadzieję, że nie było
złudne.
- Poczekaj tutaj chwilę. Pójdę
się przebrać, a potem cię oprowadzę. – Zniknęła za pierwszymi drzwiami po
lewej, zostawiając mnie w stanie lekkiego poirytowania. Wciąż nie do końca potrafiłam
wyciszyć swoje emocje. Wprawdzie bez problemu ukrywałam je przed innymi, ale
wewnątrz aż się gotowałam. Pozostali Posłannicy nie mieli takiego problemu.
Może dlatego czułam się wśród nich tak obco? Z trudnym do poskromienia
temperamentem wyróżniałam się na tle nieczułych jak marmurowe posągi
Posłanników. Śmierć wielokrotnie czyniła mi z tego powodu wyrzuty. Myślała, że
nie wystarczająco się staram, nie potrafię odrzucić ludzkich
przyzwyczajeń. Jakby to było takie proste…
Nieobecność kobiety przeciągała
się. Ze złością zaciskałam pięści, próbując poskromić mordercze instynkty. Nie
miałam czasu, a Mortengai, zamiast wziąć się do roboty, od pół godziny
szukała ubrań. Chyba zbyt wcześnie cieszyłam się z luksusowego pobytu.
W końcu się pojawiła, posyłając
przepraszające spojrzenie. Otoczka niechęci, którą przedtem wyczułam, znikła.
Ciekawe, skąd taka zmiana? Nie wiedziałam dlaczego, ale nie podobała mi się ta
dziewczyna. Było w niej coś lisiego. Te ostre rysy twarzy, trójkątny podbródek
i przenikliwe zielone oczy… Tylko włosy, krótko ścięte i nastroszone o barwie
pszenicznych kłosów, nadawały wizerunkowi mojej nowej gospodyni łagodności.
- Przepraszam, że zajęło mi to
tyle czasu. Może na początek się przedstawię? W końcu będziemy razem mieszkać
przez jakiś czas. Nazywam się Iva Montez. – Wyciągnęła rękę. Ujęłam ją
niepewnie.
- Raisa Koudnikaulos.
- Pochodzisz z Grecji?
- Owszem, a czemu pytasz?
- Jej, jak ja ci zazdroszczę –
jęknęła. – Zawsze chciałam tam pojechać.
- Rozumiem. – Nie chciałam
ciągnąć dyskusji. Chyba zrozumiała, bo bez słowa ruszyła w stronę schodów.
Podążyłam za nią, podziwiając dzieła sztuki zdobiące ściany. Nie stworzyli ich
znani twórcy, ale i tak robiły wrażenie.
- Kto namalował te obrazy? – zapytałam.
Przystanęła, z uśmiechem gładząc ramę jednego z nich.
- Mój brat – odparła ze smutkiem. Dobrze
rozpoznawałam ten rodzaj żalu. W końcu często byłam jego przyczyną.
- Przykro mi – szepnęłam.
Wygięła usta w szyderczym uśmiechu.
- Akurat ty nie powinnaś tego
mówić. Śmierć niektóre rzeczy daje, inne zabiera. – Oderwała się od obrazu i
pomknęła dalej, nie czekając na odpowiedź. Ulżyło mi. Chyba nie potrafiłabym
odpowiednio zareagować.
Zatrzymałyśmy się przy białych
drzwiach na końcu korytarza. Wyglądały niepozornie w porównaniu do mijanych
wcześniej.
- To twój pokój. Rozgość się.
Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem na dole.
- W porządku. – Odeszła,
zostawiając mnie samą. Nareszcie. Iva sprawiała, że czułam się nieswojo. Teraz
mogłam w spokoju przeprowadzić rytuał. Ostrożnie pchnęłam drzwi. Pomieszczenie
było niewielkie, ale przytulne. Odcienie brązu dominujące w wystroju nadawały
ciepła całości. Zgrabnie upięte kotary ograniczały przenikanie światła
słonecznego, a składane łóżko zdobiła ręcznie wyszywana narzuta. Oprócz tego
znajdowała się tu jeszcze ciemna szafa, fotel oraz niewielki szklany stolik.
Jak dla mnie było to aż nadto. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do szafy,
spodziewając się zastać pustkę. Jakież było moje zdumienie, gdy ujrzałam półki
zapełnione ubraniami. Widocznie Iva musiała otrzymać szczegółowe instrukcje.
Czcigodna jak zawsze zadbała nawet o takie drobnostki.
Materializacja nie była
długotrwałym, czy też bolesnym rytuałem. Trwała raptem kilka sekund. W dodatku
u mnie przebiegała szybciej niż u innych Posłanników, bo kiedyś byłam
człowiekiem. Nie tracąc więc czasu, przystąpiłam do procesu przybrania
cielesnej powłoki. Kosę odłożyłam na bok, nie chcąc, by się uszkodziła. Ulegała
materializacji wraz ze mną, ale trzymanie rękojeści w dłoni mogłoby doprowadzić
do połączenia cząsteczek, w efekcie przywiązując mnie do broni. Jakoś
nie uśmiechało mi się paradowanie wśród ludzi z takim narzędziem w ręku.
Uznaliby mnie za wariatkę i uciekli, zamiast pomóc.
Przecięłam kciuk niewielkim
sztylecikiem, który nosiłam zatknięty za paskiem we wnętrzu buta z wysoką
cholewką. Kilka kropel krwi zalśniło na skórze. W tej formie przybierała odcień
srebra, migocząc niby drogocenny naszyjnik. Kolejna cecha typowa dla
Posłanników. Już za moment miało się to zmienić. Wszystkie ciecze w organizmie
przybierały ludzkie cechy. W głębi duszy cieszyłam się z tego. Stęskniłam
się za widokiem czerwieni.
Odsłoniłam lewe ramię w poszukiwaniu
znaku bladego sierpa. W tym miejscu skóra była jakby jaśniejsza. Przytknęłam
krwawiący palec do znamienia.
- Bogowie Nieba i Ziemi, istoty
wieczne, które obdarzyłyście mnie mocą przeprowadzania ludzkich dusz. Otulcie
mnie swym oddechem. Niech Wasza siła przystroi ducha w ciało, by mógł pokornie
służyć ku większej chwale Przedwiecznych – wyszeptałam, czując, jak tonę w
przepełnionej potężną mocą mgiełce. Zamknęłam oczy. Poczułam przyjemne
mrowienie. Promieniowało na wszystkie strony, zmieniając duchowe cząsteczki w
komórki. Jeszcze tylko chwila… Zadrżałam z zimna. To był znak. Otworzyłam
przymknięte powieki. Pierwszym, co ujrzałam, były dłonie. Jak najbardziej
cielesne i realne. Nie byłam człowiekiem, ale przynajmniej tak wyglądałam.
Teraz pozostało mi jedynie zacząć działać.
Podeszłam do szafy. Starannie
poskładane w kostkę ubrania już czekały. Trochę się zdziwiłam, widząc ogromną
ilość spódnic, a niemal całkowity brak spodni, nie zamierzałam jednak narzekać.
Dobrze, że miałam się w co ubrać i w strojach nie dominował róż. Wyjęłam
krótką, plisowaną spódniczkę oraz bluzkę bez ramion sznurowaną z tyłu na wzór
gorsetu. Wszystko w czarnym kolorze. Wyglądałam trochę dziwnie, ale zbyt
przywykłam do czerni, by teraz ubierać się niczym kolorowy ptak.
- Czas brać się do pracy –
mruknęłam, idąc do łazienki. Nadchodziły ciężkie chwile.
***
Ta dam! Wreszcie po kilku próbach udało mi się coś sklecić. Mam
nadzieję, że nie wyszło tak tragicznie, jak myślę. Dedykuję rozdział
Roxanie Ralyi Rossenvelvett, której gratuluję spostrzegawczości, gdyż
skojarzyła, co mnie natchnęło do napisania tego opowiadania. Niemniej
obiecuje, że ani z Raisy Rukii nie zrobię, a broń Boże z Shane'a Ichigo.
Już jeden w przyrodzie wystarczy;P Dziękuję Ci, że wytykasz te moje
niedociągnięcia.
Rozdział był dobry według mnie :) Wczoraj w sumie wieczorem, tak około 23 się chwyciłam czytania, ale siostra mnie zgoniła z komputera, więc dokończyłam dziś. I byłam wkurzona, bo zostało mi zaledwie z 5 akapitów -.- Nie wiem nawet, kiedy udało mi się to tak szybko przeczytać! Jak autor dobrze pisze, to czas szybko leci, ot co.
OdpowiedzUsuńCóż mogę powiedzieć o rozdziale...
Mam nadzieję, że Raisa znajdzie tego chłopaka i wypełni misję. Ale czy aby na pewno wypełnienie jej jest słuszne? Z zachowania Śmierci w bodajże prologu jakoś to nie wynika. Tak jakby chciała ona wykorzystać dziewczynę, nie licząc się z konsekwencjami albo inaczej: wiedząc, że stanie się coś złego!
Zgadzam się - jeżeli autor dobrze pisze, czas szybko leci, a czytanie jest przyjemnością ;)
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, ta bluzka musi być ładna ^^
Bardzo fajny ten rozdział i naprawdę umiesz pisać z sensem no wiesz inni też fajnie i zrozumiale piszą ale twój mi najlepiej wpadł w oko. Nie przestawiaj pisać
OdpowiedzUsuńHanekawa jestem twoją fanką
Jejku, bardzo się cieszę i jestem szczęśliwa, że Ci się podoba;) Na razie nie zamierzam przestawać pisać, za bardzo to lubię;)
Usuń