Rozdział 2

    

Nie miałam pojęcia, ile czasu spędziłam w śpiączce. Godziny, dni, a może nawet dłużej… Trucizna, którą uraczył mnie demon, była dość mocna. Wątpiłam, by organizm błyskawicznie sobie z nią poradził. Nawet, gdy już się obudziłam, czułam, jak resztki palącej substancji dogorywają w ciele. Przeklęty Arathier! Straciłam przez niego i cenny czas, i chłopaka. Po celu nie było ani śladu. Tak po prostu uciekł… Pokręciłam głową z dezaprobatą. Spodziewałam się czegoś więcej po wybrańcu Czcigodnej.
Kolejny dzień budził się do życia. Złociste Słońce rozpraszało resztki nocy chowającej się jeszcze po kątach. Tu i ówdzie z domów wymykali się ludzie śpieszący się do pracy. Ja też musiałam się zbierać. Skoro doszło do spotkania z Redem, mogłam wreszcie przybrać widzialną powłokę. Ułatwiało mi to zadanie. Możliwość popytania wśród ludzi dawała duże prawdopodobieństwo odnalezienia chłopaka w krótkim czasie, a na tym mi teraz zależało. I tak miałam spore opóźnienie.
Podniosłam się, ignorując łupanie w czaszce. Nie czuliśmy chłodu, ciepła, dotyku, ale za to ból był doznaniem dość intensywnym. Podobno miał wskazywać, gdzie znajdują się obrażenia i jak są duże… Uśmiechnęłam się delikatnie. Nie przekonywał mnie ten argument, ale niewiele miałam do powiedzenia. To Śmierć ustalała zasady, które nie podlegały dyskusji. Bezwzględne podporządkowanie było obowiązkiem Posłannika. Niesubordynowanych wyrzucano z Sementii, skazując na wieczne wygnanie. Ostatnim razem taka sytuacja zdarzyła się pięćdziesiąt lat temu. Banita nie przetrwał nawet tygodnia. Zniknął, pozostawiając po sobie tylko historię będącą przestrogą dla innych. Nikt potem nie odważył się na podobny krok.
Ruszyłam przed siebie, obierając kierunek na wschód. Nie mogłam przeprowadzić materializacji na środku ulicy. Nasze istnienie było tajemnicą, którą człowiek poznawał dopiero w godzinie przejścia. Pojawiająca się znienacka dziewczyna w dziwacznym stroju mogłaby wzbudzić podejrzenia, dlatego musiałam odnaleźć dom  Mortengai – ludzkiego współpracownika Śmierci, który przyrzekł bezwzględne posłuszeństwo w zamian za życie. Wieczny odpoczynek kandydatów na Mortengai zawsze wiązał się z tragicznym wydarzeniem: wypadkiem, nieprzemyślanym samobójstwem albo morderstwem. Gdy ich godzina wybijała, otrzymywali drugą szansę. Czcigodna proponowała im współpracę, obiecując chronić do późnej starości. Niewielu się zgadzało, ale ci, którzy zdecydowali się zawrzeć umowę, wracali. Ludzie nazywali to śmiercią kliniczną i powiązywali z działaniem Boga, nie mając pojęcia, jak bardzo się mylą.
Miejscowe Mortengai mieszkało na przedmieściach Sorrow. Dotarcie tam zajmowało jakieś kilkadziesiąt minut. Mijałam coraz liczniejsze grupki ludzi: młodzież idącą do szkoły lub na wagary, starsze panie zmierzające do kościoła... Byli tacy beztroscy, zajęci wyłącznie swoimi sprawami. Zazdrościłam im. Próbowałam zignorować lekkie ukłucie w okolicy serca, ale tutaj, na Ziemi, przychodziło mi to z trudem. Zbyt wiele wspomnień wiązało się z ludzkim życiem.
Przystanęłam przed dość dużym domem jednorodzinnym. Zgodnie z danymi właśnie tu miałam znaleźć azyl na czas wykonywania misji. Jasnożółty budynek prezentował się całkiem przyzwoicie. Bardziej jednak zaintrygował mnie otaczający go ogród. Przekroczyłam pomalowaną na czarno, żelazną furtkę, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. W końcu ludzie nie projektowali alarmów przeciwdziałających włamaniom Posłanników. Gdyby tak było, zapewne doszłoby do przeludnienia, a średnia wieku znacznie by wzrosła. Niewiara zaślepiała ich, czyniąc z nas postaci fantastyczne. A mogliby przecież walczyć z nadciągającym końcem. Gdyby tylko otworzyli oczy na rzeczy pozaziemskie…
Pobiegłam w kierunku pachnącego tysiącem kwiecia skrawka ziemi, czując dziecinną radość. Kochałam ogrody. Były jak fragment bajkowego świata w środku szarej rzeczywistości. Jako dziecko często przesiadywałam na huśtawce w przydomowym ogródku, zatapiając się w marzeniach o księżniczkach i marmurowych pałacach. W otoczeniu kolorowych kwiatów łatwiej wyobrazić sobie, że dobro zawsze zwycięża. Tak też czułam się i teraz. Przyszłość od razu wydała się mniej złowieszcza, a cele możliwe do osiągnięcia. Optymizm.  Od tak dawna go nie przejawiałam…
- Hej! Co tu robisz? Wynoś się albo zadzwonię na policję! – Nieprzyjemny głos wyrwał mnie z błogiego stanu. Rzuciłam nieznajomej rozwścieczone spojrzenie. Nie lubiłam, gdy ktoś nagle przerywał mi rozmyślania. Kobieta przystanęła. Trochę śmiesznie wyglądała w  różowym szlafroku i kapciach. Chyba nie wiedziała, co zrobić. Od całej sylwetki biło niezdecydowanie oraz przerażenie. A więc mnie rozpoznała… Musiała być Mortengai, którego szukałam.
- Jesteś od niej, prawda? – spytała cicho, podchodząc bliżej. Zmarszczyłam brwi. Czyżbym wyczuwała nutkę niechęci?
- Jeżeli masz na myśli Czcigodną, to tak. Ty zawarłaś umowę?
- Owszem. Mniemam, że jesteś Posłanniczką i mam udostępnić ci swoje usługi? – Westchnęłam z niezadowoleniem. Prawie każdy Mortengai reagował niezadowoleniem, gdy nadchodziła pora wywiązania się z danego słowa.
- A więc wiedziałaś, że przybędę?
- Wypatruję cię od jakiegoś czasu. Według danych miałaś pojawić się dwa dni temu. – To wszystko wyjaśniało. Byłam nieprzytomna całe dwa dni! Chłopak mógł już być daleko stąd.
- Miałam małe opóźnienie.
 - Rozumiem. Chodź za mną. Zaprowadzę cię do pokoju. – Ruszyła przodem. Z żalem opuszczałam ogród, ale perspektywa mieszkania w jego sąsiedztwie naprawdę mnie cieszyła. 
Wejście znajdowało się po drugiej stronie domu. Zgrabne, dębowe drzwi nie wydały najmniejszego dźwięku, gdy kobieta szarpnęła mocno za klamkę. Przekroczyłam próg, rozglądając się z ciekawością. Hol urządzony był gustownie. Jasnobeżowe ściany rozświetlały przestrzeń, a niewielka drewniana szafka zdobiona kwiatowym wzorem, dodającym jej czegoś szlachetnego, pasowała idealnie. Uśmiechnęłam się delikatnie. Podczas misji zdarzało mi się sypiać w domach różnych Mortengai, ale jeszcze żaden nie wywarł na mnie tak dobrego pierwszego wrażenia. Miałam nadzieję, że nie było złudne.
- Poczekaj tutaj chwilę. Pójdę się przebrać, a potem cię oprowadzę. – Zniknęła za pierwszymi drzwiami po lewej, zostawiając mnie w stanie lekkiego poirytowania. Wciąż nie do końca potrafiłam wyciszyć swoje emocje. Wprawdzie bez problemu ukrywałam je przed innymi, ale wewnątrz aż się gotowałam. Pozostali Posłannicy nie mieli takiego problemu. Może dlatego czułam się wśród nich tak obco? Z trudnym do poskromienia temperamentem wyróżniałam się na tle nieczułych jak marmurowe posągi Posłanników. Śmierć wielokrotnie czyniła mi z tego powodu wyrzuty. Myślała, że nie wystarczająco się staram, nie potrafię odrzucić  ludzkich przyzwyczajeń. Jakby to było takie proste…
Nieobecność kobiety przeciągała się. Ze złością zaciskałam pięści, próbując poskromić mordercze instynkty. Nie miałam czasu, a Mortengai, zamiast wziąć się do roboty, od pół godziny szukała ubrań. Chyba zbyt wcześnie cieszyłam się z luksusowego pobytu. 
W końcu się pojawiła, posyłając przepraszające spojrzenie. Otoczka niechęci, którą przedtem wyczułam, znikła. Ciekawe, skąd taka zmiana? Nie wiedziałam dlaczego, ale nie podobała mi się ta dziewczyna. Było w niej coś lisiego. Te ostre rysy twarzy, trójkątny podbródek i przenikliwe zielone oczy… Tylko włosy, krótko ścięte i nastroszone o barwie pszenicznych kłosów, nadawały wizerunkowi mojej nowej gospodyni łagodności.
- Przepraszam, że zajęło mi to tyle czasu. Może na początek się przedstawię? W końcu będziemy razem mieszkać przez  jakiś czas. Nazywam się Iva Montez. – Wyciągnęła rękę. Ujęłam ją niepewnie. 
- Raisa Koudnikaulos.
- Pochodzisz z Grecji?
- Owszem, a czemu pytasz?
- Jej, jak ja ci zazdroszczę – jęknęła. – Zawsze chciałam tam pojechać.
- Rozumiem. – Nie chciałam ciągnąć dyskusji. Chyba zrozumiała, bo bez słowa ruszyła w stronę schodów. Podążyłam za nią, podziwiając dzieła sztuki zdobiące ściany. Nie stworzyli ich znani twórcy, ale i tak robiły wrażenie.
- Kto namalował te obrazy? – zapytałam. Przystanęła, z uśmiechem gładząc ramę jednego z nich.
 - Mój brat – odparła ze smutkiem. Dobrze rozpoznawałam ten rodzaj żalu. W końcu często byłam jego przyczyną.
- Przykro mi – szepnęłam. Wygięła usta w szyderczym uśmiechu.
- Akurat ty nie powinnaś tego mówić. Śmierć niektóre rzeczy daje, inne zabiera. – Oderwała się od obrazu i pomknęła dalej, nie czekając na odpowiedź. Ulżyło mi. Chyba nie potrafiłabym odpowiednio zareagować.
Zatrzymałyśmy się przy białych drzwiach na końcu korytarza. Wyglądały niepozornie w porównaniu do mijanych wcześniej.   
- To twój pokój. Rozgość się. Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem na dole.
- W porządku. – Odeszła, zostawiając mnie samą. Nareszcie. Iva sprawiała, że czułam się nieswojo. Teraz mogłam w spokoju przeprowadzić rytuał. Ostrożnie pchnęłam drzwi. Pomieszczenie było niewielkie, ale przytulne. Odcienie brązu dominujące w wystroju nadawały ciepła całości. Zgrabnie upięte kotary ograniczały przenikanie światła słonecznego, a składane łóżko zdobiła ręcznie wyszywana narzuta. Oprócz tego znajdowała się tu jeszcze ciemna szafa, fotel oraz niewielki szklany stolik. Jak dla mnie było to aż nadto. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do szafy, spodziewając się zastać pustkę. Jakież było moje zdumienie, gdy ujrzałam półki zapełnione ubraniami. Widocznie Iva musiała otrzymać szczegółowe instrukcje. Czcigodna jak zawsze zadbała nawet o takie drobnostki.   
Materializacja nie była długotrwałym, czy też bolesnym rytuałem. Trwała raptem kilka sekund. W dodatku u mnie przebiegała szybciej niż u innych Posłanników, bo kiedyś byłam człowiekiem. Nie tracąc więc czasu, przystąpiłam do procesu przybrania cielesnej powłoki. Kosę odłożyłam na bok, nie chcąc, by się uszkodziła. Ulegała materializacji wraz ze mną, ale trzymanie rękojeści w dłoni mogłoby doprowadzić do połączenia cząsteczek, w efekcie przywiązując mnie do broni. Jakoś nie uśmiechało mi się paradowanie wśród ludzi z takim narzędziem w ręku. Uznaliby mnie za wariatkę i uciekli, zamiast pomóc.
Przecięłam kciuk niewielkim sztylecikiem, który nosiłam zatknięty za paskiem we wnętrzu buta z wysoką cholewką. Kilka kropel krwi zalśniło na skórze. W tej formie przybierała odcień srebra, migocząc niby drogocenny naszyjnik. Kolejna cecha typowa dla Posłanników. Już za moment miało się to zmienić. Wszystkie ciecze w organizmie przybierały ludzkie cechy. W głębi duszy cieszyłam się z tego. Stęskniłam się  za widokiem czerwieni.
Odsłoniłam lewe ramię w poszukiwaniu znaku bladego sierpa. W tym miejscu skóra była jakby jaśniejsza. Przytknęłam krwawiący palec do znamienia.
- Bogowie Nieba i Ziemi, istoty wieczne, które obdarzyłyście mnie mocą przeprowadzania ludzkich dusz. Otulcie mnie swym oddechem. Niech Wasza siła przystroi ducha w ciało, by mógł pokornie służyć ku większej chwale Przedwiecznych – wyszeptałam, czując, jak tonę w przepełnionej potężną mocą mgiełce. Zamknęłam oczy. Poczułam przyjemne mrowienie. Promieniowało na wszystkie strony, zmieniając duchowe cząsteczki w komórki. Jeszcze tylko chwila… Zadrżałam z zimna. To był znak. Otworzyłam przymknięte powieki. Pierwszym, co ujrzałam, były dłonie. Jak najbardziej cielesne i realne. Nie byłam człowiekiem, ale przynajmniej tak wyglądałam. Teraz pozostało mi jedynie zacząć działać.
Podeszłam do szafy. Starannie poskładane w kostkę ubrania już czekały. Trochę się zdziwiłam, widząc ogromną ilość spódnic, a niemal całkowity brak spodni, nie zamierzałam jednak narzekać. Dobrze, że miałam się w co ubrać i w strojach nie dominował róż. Wyjęłam krótką, plisowaną spódniczkę oraz bluzkę bez ramion sznurowaną z tyłu na wzór gorsetu. Wszystko w czarnym kolorze. Wyglądałam trochę dziwnie, ale zbyt przywykłam do czerni, by teraz ubierać się niczym kolorowy ptak.
- Czas brać się do pracy – mruknęłam, idąc do łazienki. Nadchodziły ciężkie chwile.

***
      Ta dam! Wreszcie po kilku próbach udało mi się coś sklecić. Mam nadzieję, że nie wyszło tak tragicznie, jak myślę. Dedykuję rozdział Roxanie Ralyi Rossenvelvett, której gratuluję spostrzegawczości, gdyż skojarzyła, co mnie natchnęło do napisania tego opowiadania. Niemniej obiecuje, że ani z Raisy Rukii nie zrobię, a broń Boże z Shane'a Ichigo. Już jeden w przyrodzie wystarczy;P Dziękuję Ci, że wytykasz te moje niedociągnięcia.

4 komentarze:

  1. Rozdział był dobry według mnie :) Wczoraj w sumie wieczorem, tak około 23 się chwyciłam czytania, ale siostra mnie zgoniła z komputera, więc dokończyłam dziś. I byłam wkurzona, bo zostało mi zaledwie z 5 akapitów -.- Nie wiem nawet, kiedy udało mi się to tak szybko przeczytać! Jak autor dobrze pisze, to czas szybko leci, ot co.
    Cóż mogę powiedzieć o rozdziale...
    Mam nadzieję, że Raisa znajdzie tego chłopaka i wypełni misję. Ale czy aby na pewno wypełnienie jej jest słuszne? Z zachowania Śmierci w bodajże prologu jakoś to nie wynika. Tak jakby chciała ona wykorzystać dziewczynę, nie licząc się z konsekwencjami albo inaczej: wiedząc, że stanie się coś złego!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się - jeżeli autor dobrze pisze, czas szybko leci, a czytanie jest przyjemnością ;)
    Swoją drogą, ta bluzka musi być ładna ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny ten rozdział i naprawdę umiesz pisać z sensem no wiesz inni też fajnie i zrozumiale piszą ale twój mi najlepiej wpadł w oko. Nie przestawiaj pisać
    Hanekawa jestem twoją fanką

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, bardzo się cieszę i jestem szczęśliwa, że Ci się podoba;) Na razie nie zamierzam przestawać pisać, za bardzo to lubię;)

      Usuń